Rozdział 22 Tak czy nie?

125 10 3
                                    

Violetta była iście przekonana, że wszystkie stare, prawie wymarłe rasy były po prostu przedwiecznymi. Spotkanie Denystara, podobno jedynego samca z gatunku Amazonek, jeszcze bardziej utwierdziło ją w tym przekonaniu.

Owy mężczyzna wyłonił się ze spokojnego orszaku dopiero, gdy znalazł się metr od nich. Żołnierze, którzy potem okazali się golemami, rozstąpili się, ukazując wyniosłą postać króla.

Gdzie się podziali twoi poddani?- pomyślała dziewczyna zerkając z pogardą na błotniste postacie.

Denystar rozchylił lekko ręce, spod długich rękawów, jasno zielonej szaty wystawały białe jak śnieg dłonie. 

-Miło znowu cię zobaczyć Antonio.- powiedział, a jego zimną twarz przeciął lekki uśmiech.

-Tak...- sapnął tamten- Mnie też. 

-Chcesz teraz powiedzieć, dlaczego tutaj przybyłeś, jednak nie frasuj się.Ja...

-Doskonale wiesz, po co tutaj jestem.- dokończył za niego Antonio. Rzucił szybkie spojrzenie Violettcie, które mówiło "On tak zawsze". Nastolatka niezauważalnie pokiwała głową i westchnęła. Już wiedziała, za co jej nauczyciel nie lubi owego buraka (tylko takie określenie przyszło jej do głowy).

-Jaka jest twoja...

-Odpowiedź?- spytał i zaśmiał się cicho.- Oczywista. Nie.

Violetta szykowała się, by móc na wszelki wypadek chwycić Antoniego, ponieważ wyglądał, jakby chciał rzucić się do gardła przedwiecznemu.

-Jakie masz motywy?- spytał zamiast tego. 

-A wy?- odparł kolejnym pytaniem, od których Violę powoli zaczynała boleć głowa. Nie mogła dłużej znieść przekomarzanek obu starców.

-Pierwszy ma tysięczne wojska, jeśli nam pomożesz może uda nam się go pokonać!

-Zamilcz, ludzkie dziecię.- przeniósł swoje szare oczy na nią.- Od tysięcy lat żyję w spokoju. Wojny tego świata już mnie nie dotyczą.

-Więc będziesz patrzył, jak giną niewinni? Jak Caelumia upada pod batem zła?

-A coś innego mi pozostało?- westchnął.-Jestem tylko królem błotnych ludzi. Samotnikiem na tych pustkowiach. 

-Masz moc, by twoje golemy wybiły wszystkie bataliony!- odezwał się Antonio.

-Mój bracie, przemoc w tym czasie nic nie zdziała. Od tysięcy lat żyję w spokoju. Odejdźcie już. 

Mówiąc to cofnął się, a jego wytwory z ziemi znowu zamknęła w okół niego krąg. Orszak znowu zaczął wędrować ku horyzontowi. 

-A więc tylko straciliśmy czas.- później Antonio puścił taką barwną wiązankę przekleństw, jakiej Violetta nie spodziewała się nigdy usłyszeć.

 

***

-Kochasz mnie?

-Czy to nie jest zbyt oczywiste?

-Kochasz czy nie?

-Tak!

-Więc dlaczego mierzysz do mnie mieczem?

Te słowa budziły generała każdego ranka, gdy gong wybijał w koszarach godzinę porannego posiłku. Półnagi odprawiał swoją własną rutynę, patrzył przez chwilę, jak za oknem ludzie wychodzą powoli ze swoich namiotów i z trwogą zerkają w kierunku jego okna. Wiedza, że ich obserwuje, napawała strachem.

Potem Marden próbował zetrzeć senność z twarzy, odbywał poranną kąpiel i ubierał się w swój mundur, cały czas mając na myśli tylko jedno imię.

Miasto Skazańców: Opór przeciwko ciemnościWhere stories live. Discover now