Rozdział 24 Obóz

135 11 5
                                    

-Heeeeeeeej ha towarzysze! Ląd na horyzoncie!-zawołał sternik z pierwszej karaweli.

Na statku najbardziej wysuniętym podniósł się ni to wesoły, ni to smutny okrzyk. Razem z nim  rozniósł się odgłos fletów i rogu.

Zaraz po nich, na kolejnych statkach rozbrzmiał podobny odgłos, a godzinę później statki już dobiły do brzegów. Choć kadłuby karawel zaryły w mieliznę, wszyscy na grubych linach zaciągnęli połowę statków do plaży, by łatwiej były wyładowywać skrzynie i beczki.

Meredith wiedziała, że to na niej ciąży obowiązek postawienia pierwszej stopy na lądzie. Stojąc dalej na dziobie swojej karaweli patrzyła, jak kilku żołnierzy próbuje nie sprawnie przyczepić szalupę do lin, by na niej spuścić przywódczynię i innych na wodę. Wsparła ręce na biodrach, spojrzała na wyspę, która znajdowała się zaledwie kilkaset metrów od niej… Kilku rebeliantów pomogło przy linach, ale ona miała już dość czekania. Zdjęła z nóg szerokie kozaki i rzuciła je do Airin z krzykiem.

-Oddasz mi na brzegu!

Później w rozbiegu skoczyła na burtę, a z niej oddała skok z rozłożonymi ramionami do wody. Na ułamek sekundy zawisła w powietrzu, poczuła się, jakby leciała. Wszyscy zamarli. Później poczuła, jak ciągnie ją w dół, złożyła dłonie nad głową, skierowała je prosto ku wodzie.

Zanurkowała po paru sekundach lotu. Woda była zimna, głęboka na zaledwie kilka metrów. Przez chwilę pozostawała w morzu, otworzyła oczy i rozejrzała się. Zobaczyła statki na mieliźnie, kotwice zanurzone w piasku. Słońce pięknie przenikało przez falę i przedzierało się przez głębiny, wszystko miało turkusową poświatę, co czyniło podwodny świat pięknym i tajemniczym.

Unosząc się w tej cieczy czułą się dobrze, ubranie nie ciążyło, słona, morska woda nie szczypała w oczy przedwiecznej. Najchętniej została by tam, zaczęła odkrywać te dziwne i niezbadane podwodne tereny, jednak czuła, że tam na górze zaczynają się o nią martwić. Spojrzała na górę, machnęła rękoma i zaczęła się wynurzać.

Wypłynęła, tuż nad powierzchnią wody zaczerpnęła głębokiego oddechu. Minęła chwila, zanim wszyscy dostrzegli mały, czarny punkcik, który wyłonił się z morza. Wtedy podniósł się chóralny okrzyk radości. Meredith ręką zagarnęła przylepione włosy z twarzy do tyłu, pomachała wszystkim i zaczęła płynąć przed siebie, na wyspę. Słyszała, jak kolejni niecierpliwi wyskakują ze statków do wody.

Gdy dopłynęła do brzegu, wyszła na ląd. Z jej obrań i włosów ściekała woda, to też zrzuciła z siebie kamizelkę. Pozostała w jasnozielonej koszuli z bufiastymi rękawami oraz lekkich, ciemnych spodniach wiązanych rzemieniami na udach.

Przez chwilę stała z dłońmi wspartymi na biodrach, wpatrzona w statki i płynące szalupy oraz ludzi. Gdzieś dalej, na plaży, po linach zsuwali się marynarze, po kładkach znoszono pierwsze skrzynie.

 

Meredith musiała odgonić od siebie ponure myśli i strach. Na powrót stała się silną wojowniczką i przywódczynią, na której barkach spoczywał los całego wojska. Kiedy tylko wszyscy dotarli do brzegu, rozdzieliła zadania oraz wybrała piątkę najlepszych żołnierzy,  z którymi już po chwili wyszła w las, po wcześniejszym odebraniu butów od siostry.

Z map pamiętała, że wyspa składa się z pięciu pasów, przecinających ją z południa na północ. Od plaży, po las, trawiastą równinę, kolejny las i skałki. Dzięki tej wiedzy łatwiej było rozplanować natarcie wojsk podczas bitwy.

 

Wraz ze swoim patrolem ścięła kilka drzew. Gdy wracali poleciła kolejnym by zrobili to samo.

Miasto Skazańców: Opór przeciwko ciemnościWhere stories live. Discover now