/fourteen/

145 14 0
                                    

Bezwładnie stałam na chodniku, wpatrując się w drzewo stojące dużo dalej, podczas gdy Jason kończył zakładać mi kamizelkę kuloodporną. Moje ciało ruszało się tylko wtedy, gdy chłopak mocniej szarpnął. Czułam się jak marionetka, to chyba najtrafniejsze określenie. Zastanawiałam się, co mnie do tego wszystkiego zmusiło, ale nie potrafiłam odnaleźć racjonalnego wniosku... nie byłam już sobą, to jedyne co jest pewne. To wcale nie takie proste robić te wszystkie złe rzeczy osobom, za które jestem w stanie oddać życie. Widok ich cierpienia nie jest tym, czego się spodziewałam. Ten ból ani trochę nie czyni mnie silniejszą. Z dnia na dzień jest tylko gorzej. Poruszyłam dłonią, zaciskając ją w pięść i przypomniałam sobie ostatnią rozmowę z anonimem. Przymknęłam powieki, aby dać upust euforii, która niemalże w ciągu kilku sekund przejęła całe moje ciało.

~ luhe: nie rób nic głupiego

~ lucyh: nie robię niczego, czego Ty byś nie zrobił

~ luhe: zdajesz sobie sprawę z tego, że skoro ja wiem, w krótkim czasie reszta miasta może się dowiedzieć?

~ luhe: jeden zły ruch i tak się stanie

luhe pisze...

~ lucyh: nie musisz kryć mi dupy

~ luhe: nie muszę, ale właśnie po to tu jestem

jesteś offline.

Z powrotem otworzyłam oczy i zauważyłam bacznie przyglądającego się mojej osobie, Jasona. Lekko opuściłam głowę, kolejny raz analizując skutki nadchodzącego wydarzenia. Za parę minut w moim domu powinien pojawić się Ashton, a wtedy wspólnie staniemy w kuchni, by porozmawiać na byle jaki temat z moją mamą i nagle znikąd pojawi się strzał, który trafi w moją klatkę piersiową. Początkowo miało to wyglądać inaczej. W domu nie miało być Ashtona, ale tylko on jest w stanie minimalnie uspokoić moją mamę w nagłych wydarzeniach, a to zdecydowanie do takich należy.

- Myślę, że powinniśmy już z tym skończyć. - powiedziałam, pewnie unosząc głowę ku górze. Przez zmrużone od słońca oczy, zadarłam lekko brwi. Chłopak wyglądał tak, jakby w ogóle nie przejął się moimi słowami. Jedyne co zrobił, to kiwnął głową, odwrócił się i odszedł. Nie sądziłam, że będzie to takie proste, więc spodziewałam się gdzieś ukrytego podstępu. Przyglądałam się jak odchodzi, by po chwili zdjąć bluzę i kamizelkę.

Niepewnie kroczyłam wzdłuż ulicy, denerwując się każdym najmniejszym szczegółem. Nie wierzyłam w tak szybkie odpuszczenie sprawy przez Jasona. Do tej pory nie byłam w stanie go przekonać, a dzisiaj wystarczyło tylko jedno zdanie. Wyjęłam z kieszeni telefon, który obecnie wibrował w mojej dłoni. Zignorowałam połączenie, by zalogować się na komunikatorze.

luhe jest offline.

~ lucyh: wygrałeś

~ lucyh: nie zrobiłam nic głupiego

~ lucyh: i musisz mieć na mnie oko

luhe jest online.

~ lucyh: bardziej niż zwykle

~ lucyh: myślę, że dzisiaj i tak coś się wydarzy

~ luhe: Lucy Hale prosi mnie o pomoc, to dopiero nowość

luhe pisze...

~ lucyh: mógłbyś przestać żartować?

~ luhe: spójrz za siebie, ten czarny samochód z obecnie migającymi światłami, zapewnia Ci bezpieczeństwo

Online † hemmingsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz