/four/

500 13 2
                                    

Mama. Jest ze mną. Czuję jej obecność. Nie widzę, ale czuję. Wiem, że tu jest. Zwyczajnie to wiem. I boję się. Boję się, że już więcej jej nie zobaczę. Nie mogę mówić, a tak bardzo chciałabym powiedzieć jej, że jest dla mnie strasznie ważna, że ją kocham. Co jeśli już nigdy nie będę mogła tego zrobić? Walczę. Oczywiście, że tak. Ale ile mogę walczyć? Staram się otworzyć oczy, powiedzieć coś.. ale moje powieki nie chcą zobaczyć światła, a usta wolą milczeć.

- Lucy, skarbie.. obudź się w końcu. - usłyszałam głos mamy. Jest taka załamana. Martwię się o nią. Przecież mogę się martwić. Czy to znaczy, że wszystko czuję, ale nie widzę? Oh nie chcę tak! Chcę zobaczyć moją mamę. Chcę z nią rozmawiać.

I odpłynęłam.

***

- Ja ci zgotowałem taki los.. to ja powinienem tak leżeć!

O nie! Ashton nie! Kochany, to nie twoja wina. Ratowałam cię.. chciałam, żebyś przeżył, a przecież mogłam zadbać tylko o siebie.. I znowu walczyłam z powiekami i ustami, ale one ponownie nie reagowały. Wszystko jest przeciwko mnie. Nie potrafię nawet poruszyć palcami dłoni, które teraz Ashton mocno ściska. Chciałabym, żeby przestał już cierpieć i się obwiniać.. chciałabym otworzyć oczy.

- Ashton, czy z nią lepiej?

Jazmyn! Jazmyn słyszysz mnie?! Przecież cię wołam! Musisz mnie słyszeć. Błagam odezwij się do mnie. 

- Lekarze wciąż są dobrej myśli. Mówią, że wybudzi się w ciągu najbliższych kilku dni, a jeśli nie...

Nie! Ja się wybudzę. Obiecuję wam to.

- Jej mama będzie musiała zdecydować o tym, czy mogą ją odłączyć od aparatur, czy na własny koszt zmieni szpital. - ostatnie słowa brzmiały jak echo.

Żegnajcie.

***

- Jazmyn! Idziemy się pobujać? - mała dziewczynka o ciemnych włosach zapytała jeszcze mniejszą od siebie towarzyszkę. Obie były strasznie radosne. Obie miały w sobie tyle pozytywnych sił. Blondynka pokiwała głową i złapała drugą za rękę. Zaczęły powolutku biec, podskakując i głośno się śmiejąc.

- Zabiorę cię na marsa.

- Ja chcę na księżyc. - blondynka tupnęła nóżką i skrzyżowała rączki. Jej nadąsana twarz szybko zamieniła się w normalną, gdy usiadła na huśtawce i powoli zaczęła się bujać.

Włosy Jazmyn były lekko rozwiewane przez wiatr, a jej stopy latały w powietrzu. Dziewczynka głośno krzyczała, ciesząc się chwilą. I wtedy poczuła mocne szarpnięcie. Zatrzymała się.

- Mars..

- Księżyc.

- Wenus! - krzyknęły jednocześnie, po czym brunetka zaczęła bujać Jazzy.

- Lu, patrz! Puściłam się.

Chwila nieuwagi. Moment zawahania. Parę sekund strachu.

Jazmyn puściła się obręczy huśtawki, a jej drobne ciało szybko wyleciało w powietrze i opadło kilka metrów dalej. Wokół rozległ się głośny i przeraźliwy płacz. Lucy szybko pobiegła po rodziców. Ona również płakała. Bała się, że zostanie ukarana. Bała się wszystkiego.

Twarz Jazzy była cała zakrwawiona, a lewa ręka lekko wygięta. Złamała ją, to było pewne. Rodzice Jazzy zabrali ją do szpitala, a po kilku dniach został jedynie gips, zadrapania i kilka duży siniaków...

Online † hemmingsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz