1. Jak trzcinową rurką zmienić losy wielu

4.1K 179 135
                                    

      Gorg był wysokim, barczystym i umięśnionym mężczyzną o gabarytach zbliżonych do małego niedźwiedzia, choć nie był niedźwiedziem, a wilkiem.
      Wilkołakiem, dokładniej ujmując.
      Z jego brąz czupryny wystawały spore, tego samego koloru uszyska. Porośnięte jasnobrązowymi włosami ręce kończyły się wysuwanymi pazurami, a w uśmiechu najbardziej wyróżniały ostre kły. Głęboko zielone oczy o pionowych źrenicach świeciły jasno w mroku i nadawały mu drapieżności, tak samo jak kłujący zarost. Wizerunku dopełniał brązowy, wilczy ogon.

      Tak wyglądał przez większość czasu, ale teraz, gdy wyszedł na samotne polowanie, zmienił się w swoją "przejściową" formę. Liczne włosy na jego ciele zmieniły się w futro i porosły go całego. Ręce wydłużyły się razem z pazurami, a usta zmieniły w pysk, odsłaniający teraz już wszystkie tak samo ostre jak kły zęby w głuchym warczeniu.
      Jego sylwetka nie zmieniła się jednak tak bardzo i nie powiększył swych gabarytów na tyle, by luźna, czerwona koszula w kratę oraz jeansowe, znoszone i wytarte szorty rozdarły się na nim. Tylne łapy wygięły się w dodatkowym stawie tuż za miejscem, gdzie kończyły się krótkie spodnie, nie uszkadzając ich.

      Taka postać do złowienia czegoś zupełnie wystarczała, a mimo że nagość po wtórnej przemianie była dla jego rasy czymś naturalnym i niewstydliwym, to nie chciał za każdym razem niszczyć swoich ubrań, nie miał ich aż tyle. Z tego powodu większość z nich zadowalała się tą pośrednią formą i nie świeciła później gołą dupą po lesie.
      Mieli jeszcze formę ostateczną, przy której ich ciała rosły i zmieniały się tak bardzo, że żadne ubrania by tego nie przetrwały, ale korzystali z niej tylko w ostateczności, głównie w niepohamowanym gniewie, bądź gdy była na nich wymuszana przy pełni księżyca. A to drugie, odkąd wataha przeniosła się do boru tak gęstego, że nawet księżycowe światło doń nie docierało, już się nie zdarzało.

      Ów ciemny bór, oświetlany przez błędne ogniki i niebieskie, świetliste grzyby, stanowił dom dla wielu magicznych stworzeń. Wataha Gorga dawno wybudowała w nim swoje nory i wolna od mąk wymuszonych przemian, zajmowała się spokojnym odchowem młodych, zabawą czy polowaniem właśnie, tak jak nasz młody wilkołak w tej chwili.
      Miał dwadzieścia lat i jako wchodzący w dorosłość szczeniak, myślał już o odejściu, znalezieniu samicy i założeniu własnej watahy.

      Ale żadnych wielkich planów nie zaczyna się realizować z pustym żołądkiem, prawda?

      Tak więc teraz wilkor zakradał się do swojego jeszcze-nie-obiadu-z-sarny i już miał skoczyć, czyniąc łanię obiadem faktycznym, gdy coś świsnęło i uderzyło w jej zad, płosząc. Skoczył mimo to, próbując ją jeszcze złapać, lecz jego wystraszony nieomal-obiad od razu włączył najwyższe obroty. W efekcie złapał jedynie kurz, który zakręcił mu w czarnym nosie, aż kichnął głośno. Przecierając kinola łapą, usłyszał nieznośny, wredny chichot.
      Po jego lewej, na gałęzi pobliskiego drzewa pokładał się ze śmiechu złośliwy chochlik, trzymając w ręku cienką rurkę trzcinową, z której wystrzelił pocisk.

      Mały psotnik miał jasnoniebieską skórę i kędzierzawe, żyjące własnym życiem, granatowe włosy, z których wystawały dwa zakręcone, żółte czułki. Białka jego oczu były czarne, a zamiast tęczówek miał na nich całych dwa różnokolorowe – wyglądające trochę jak brokatowa, zakręcona droga mleczna – wiry, zakończone pośrodku grubszą kropką, która była źrenicą. Prawy był jasnożółty, a lewy ciemnoróżowy, i w obu dało się dostrzec gwiazdki złośliwego rozbawienia, zaś samo spojrzenie istoty o takich oczach było doprawdy szalone.
      Wizerunku dopełniały spiczaste, elfie uszy. Brak jednego górnego zęba po prawej stronie w wiecznie ukazywanym szczerbatym uśmiechu, który wraz z oczami tylko dodawał rozrabiace figlarności. A także wystające z pleców przezroczyste, ale jakby obsypane pyłkiem – żółtym prawe i różowym lewe – skrzydła. Były cienkie niczym kartka papieru, ale unosiły liczącego sobie jakieś marne... sto czterdzieści? centymetrów wzrostu (typowego dla jego rasy) chochlika.
      Stwór ubrany był w krótką tunikę w kolorze liści z postrzępionym kołnierzykiem i rękawkami, wyszywaną złotymi nićmi brązową kamizelkę ze złotymi guzikami, oraz krótkie, również brązowe, postrzępione na nogawkach spodnie.

Saga Nici 1: Pojednani. |boys love story|Where stories live. Discover now