4. Jak traktować o nagości

1.3K 136 80
                                    

      Gorg zjadł tyle owoców, że aż usta zabarwiły mu się na jagodowo, acz wreszcie poczuł, że jego głód został jako tako zaspokojony. Zapewne tylko chwilowo, bo co to są owoce na obiad dla tak potężnego mężczyzny, do tego półwilka, który na dłużą metę nie pociągnąłby bez mięsa, ale "może mu się poszczęści i trafią po drodze na jakiś łatwy łup".
      Tymczasem udało im się przejść spory tej drogi kawałek bez zbędnych przygód i postojów, tak że drzewa powoli zaczynały się przerzedzać. Wchodzili do jaśniejszej części lasu, do której wilkołaki rzadko się zapuszczały, i pewnie niewiele już ich dzieliło od wyjścia z niego, a szatyn zaczął czuć się dziwnie. Zwalił to jednak na ilości fruktozy, które pochłonął, a do których jego żołądek nie był przyzwyczajony, i szedł dalej.

      Obok siebie cały czas słyszał wkurzającą, wesołą melodyjkę, którą pogwizdywał sobie chochlik. Bolał go od niej łeb i już miał kazać wyjcowi się zamknąć, kiedy wyszli na niezadrzewiony kawałek terenu i padło na nich wdzierające się tu przez rozrzedzone korony światło księżyca, a w jego skronie wbiła się ostra szpila. Jęknął, łapiąc się za głowę i kuląc.

      – Gorg? Co się dzieje?  zaniepokoił się Pilipix, nie tylko widząc, a wyczuwając, że coś jest nie tak, choć jeszcze nie domyślał się co.
      Odpowiedział mu kolejny jęk, który tym razem przeistoczył się w warkot. Wilcze kły samoistnie wysunęły się z paszczy, źrenice zwężyły, a zielone tęczówki błysnęły dziko.
      Topik cofnął się przestraszony i spojrzał w górę, próbując dopatrzyć się w księżycu najmniejszej spłaszczonej krawędzi, ale na próżno.
      Był idealnie okrągły.

      Żyjąc w ciemnym borze nie widziało się nawet kiedy jest noc, a kiedy dzień, a co tu dopiero mówić o pełni, nawet wilkołaki zdążyły przestać się nią przejmować i zapomnieć.
      Ale to, na wszystkie złośliwe duchy świata, było właśnie dzisiaj. 

      – Gorg, cofnij się!  Pilipix spróbował wepchnąć towarzysza z powrotem między drzewa, lecz zmieniający się w wilka mężczyzna tylko go odepchnął, zadrapując w rękę. Zresztą to i tak nic by nie dało. Przemiana już się zaczęła.

      W pierwszym odruchu chochlik chciał uciec jak najdalej, lecz bransoleta szybko mu przypomniała, że nie może tego zrobić. Bezczynnie więc z narastającą grozą patrzył, jak Gorg mutuje, porasta cały sierścią, łapy i pysk mu się wydłużają, a ubrania rwą na rosnącym ciele.
      W końcu stanął przed nim ogromny – wciąż posiadający szczyptę humanoidalnych cech, acz niemający wiele wspólnego ze swoją pośrednią formą – wilk.
      Na razie zwierzę kuliło się i dyszało ciężko, zmęczone wymuszoną, bolesną przemianą. 

      – ...Gorg...? – Podszedł do niego niepewnie.
      – Pamiętasz jeszcze, że jak mnie zabijesz, to prawdopodobnie ty też umrzesz... tak?
      Wilkor uniósł głowę
      – Jesteś tam jeszcze...?  i zawył doniośle do księżyca, a Pixie cofnął się przestraszony.

      Drapieżnik zaczął podchodzić do cofającego się topika z gardłowym warkotem.

       Gorg, posłucha... aAJ! – krzyknął i uskoczył, kiedy zwierzę skoczyło na niego, po czym rzucił się do ucieczki. Wilk ruszył za nim w pogoń, jednak gdy tylko skrzydlaty zaczynał się od niego oddalać, nawet w tak ekstremalnej sytuacji bransoleta nakazywała mu zmniejszyć dystans między nimi. W dodatku ten teraz wydawał się śmiesznie mniejszy od tego, na jaki mógł odejść chociażby przy jeziorku.
      Lawirował między drzewami, mimo wszystko starając się kierować wciąż w dobrym kierunku, a nie wracać, więc te coraz bardziej się przerzedzały. Wpuszczając do środka sporo księżycowego światła, ale to już nie miało znaczenia. W tej chwili obchodziło go tylko, że gnający za nim wilkołak nie zamierza odpuścić, a on nie mógł ani uciekać przez całą noc, bo padłby z wyczerpania, ani się oddalić i ukryć. Chociażby na gałęziach drzew, gdyż te były osadzone za wysoko i bransoleta zaraz świeciła jak opętana, a nie chciał ryzykować, że go do bestii ściągnie.
      Sytuacja wydawała się opłakana i gdy wyleciał na małą, dość jasną polankę z pojedynczym dębem o grubym pniu stojącym pośrodku, podleciał do owego dębu, by trzymać swój głupi ogon na dystans poprzez jego okrążanie. Dało mu to chwilę na zebranie myśli.

Saga Nici 1: Pojednani. |boys love story|Where stories live. Discover now