16. Jak uwierzyć

902 124 30
                                    

      Po posiłku wdrapali się drewnianymi schodami na górę, odnajdując tam odpowiedni pokój. Nie był duży, ale mieścił dwa całkiem przyzwoicie wyglądające łóżka. Oczywiście i tak uwalili się razem na jednym, Gorg opadłszy ciężko na materac, a Pilipix na niego, nawet chwili się nad tym nie zastanawiając. Byli wykończeni.

      Leżeli przez trochę w ciszy, aż nie przerwał jej wilkołak:
      – W sumie trochę mi głupio, że za te wszystkie rzeczy zapłaciliśmy jej kasztanami.

      – Daj spokój, to tylko człowiek – wymruczał Pilipix po chwili, nawet nie otwierając oczu.
      – Może nie wszyscy ludzie mają do nas taki stosunek jak tamci. Nie możemy na podstawie jednego złego doświadczenia oceniać całej ludzkiej rasy. Choć na pewno sprawiło, że będę co do nich ostrożny...

      Chochlik znowu odpowiedział na to dopiero po momencie, nadal nie unosząc zmęczonych powiek.
      – Zawsze możemy jakoś jej to wynagrodzić, gdy będziemy wracać, jak tak ci zależy. Podrzucić jakieś magiczne grzyby z bagien, czy coś...
      – Nie zamierzam tędy wracać  przerwał mu Gorg i na to już Pixie poderwał głowę, patrząc na wilka pytająco.
      – Hm?

      – Nie wiem jak ty, ale ja i tak miałem w zamiarze niedługo opuścić bór i znaleźć sobie własne terytorium dla własnej watahy. Co prawda nie spodziewałem się, że wywieje mnie aż tak daleko od domu, ale skoro już tu jestem, to pójdę nawet dalej, może znajdę jakieś miłe miejsce. I jeszcze milszą wilkołaczkę, jak mi się poszczęści. Także żadne "my" nie będą tędy wracać. – Te słowa wbiły w granatowe serce wielką, ostrą szpilę.

      No tak. Kiedy tylko wiedźma zdejmie z nich czar, to wszystko się skończy. Nie będzie choćby wspólnego powrotu. Każdy pójdzie w swoją stronę, a Gorg nawet się za nim nie obejrzy.

      – Aaa, no... No tak, naturalnie, tak mi się tylko powiedziało, ze zmęczenia... Ja też przecież nie zamierzam znowu wlec się taki kawał drogi po ziemi. Wrócę do boru, ale dopiero gdy zagoi mi się skrzydło, i przelecę nad tym wszystkim, z dala od ludzi. Może zrzucę jej coś, jak będę bezpiecznie nad nią przefruwać, haha... ha...
      – Lepiej nie schodź tak blisko. Tym razem nie będzie obok mnie do obrony.  Śmiech wilkora zabrzmiał autentyczniej od tego chochlikowego. Pilipix wiedział, że to bez sensu, ale i tak poczuł się zraniony, co obudziło w nim nutkę złośliwości.
      – Już wcześniej radziłem sobie bez ciebie, teraz też sobie poradzę. A ty uważaj z tym podrywem i nie pomyl wilkołaczki z wilkołakiem. Słyszałem, że wasze kobiety są tak samo owłosione jak wy  zachichotał, a szatyn prychnął.

      I niby tylko tak sobie żartowali, niby obaj się śmiali i żaden oficjalnie nie brał niczego do siebie, ale i tak w powietrzu zawisło coś ciężkiego. Jakaś niewypowiedziana uraza.

      W końcu wilk chyba jej nie wytrzymał, bo powiedział:
      – Nie rozmawiajmy już o tym  ucinając temat. Wyciągnął do duszka ręce. – Na razie chodź tu bliżej.

      Pixie – do tej pory opierający się policzkiem o wilczy brzuch – bez zbędnych oporów podciągnął się trochę, by położyć mu głowę teraz na ramieniu. Gorg objął go i obrócił swoją tak, że czubki ich nosów się zetknęły. Z tak bliskiej odległości patrzyli sobie przez chwilę w oczy, aż szatyn zamknął swoje pierwszy, a topik zaraz uczynił to samo.

      Zasnęli.

~~*~~

      Obudzili się wcześnie, ale miasto także już budziło się do życia. Postanowili ruszyć w dalszą drogę od razu, zanim ulice się zapełnią i jeszcze natkną się tam na kogoś, kto zauważy, że Pilipix ma na sobie kradzioną czapkę. Przez noc pył i iluzje ludzkiego wyglądu przestały działać, więc diablik obsypał ich nim raz jeszcze.

      Zeszli po schodach w dół tawerny, nie natykając się na nikogo. Tylko jakiś pijak spał na stole, najwyraźniej nie doczołgawszy się do pokoju. Wyszli na zewnątrz, gdzie jedynie kilka osób zdążyło opuścić domy, czasami jeszcze w szlafrokach i piżamach. Jakiś wędrowny dostawca wysiadał z ciągniętego przez konia powozu, by wręczyć właścicielowi stojącego po drugiej stronie ulicy sklepu drewnianą skrzynkę ze świeżym pieczywem.
      Przechodzili właśnie obok niego, chcąc jak najszybciej znaleźć się poza miastem i dopiero tam przystanąć w celu kierunkowego rozeznania, kiedy najwyraźniej lubująca się w porannych przechadzkach, nadchodząca z naprzeciwka staruszka zatrzymała ich, zagadując:
      – Och, a cóż to za uroczy chłopiec? Nie widziałam cię tutaj wcześniej? – Wytarmosiła Pilipixa za aktualnie różowy policzek.

      – My tylko przejazdem. Już sobie idziemy  odpowiedział za niego Gorg, próbując pociągnąć za rękę do dalszego marszu, ale babulinka nie dawała za wygraną, teraz łapiąc go za oba poliki i zatrzymując w miejscu.
      – Och, jaka szkoda. Wiesz, tu u nas mieszka chłopiec, który ma identyczny berecik jak ty! Na pewno byście się polubili. Chyba jest nawet w twoim wieku... A ile masz latek, co?
      – Ee...  To by się zdziwiła, że dwadzieścia dwa.
      – Dfanascie...  wyseplenił, dalej ciągany za policzki.

      – No, to on jest starszy, ale...
      – Najmocniej przepraszam, szanowna pani, ale naprawdę musimy już...  przerwał kobiecie szatyn, usiłując uwolnić topika z jej szponów, lecz jemu z kolei przerwał dochodzący zza nich krzyk:
      – Oszuści! Szarlatani! Złodzieje!  To pulchna kobieta wybiegła z gospody w szlafroku, wymachując kasztanami w pięści. – Niech ich ktoś zatrzyma! Łapać złodziei!

      Staruszka tak się przestraszyła, że aż puściła Pixiego, a Gorg zaklął siarczyście, złapał go za kołnierz i wrzucił do stojącego obok powozu. Sam także szybko do niego wskoczył i od razu złapał za lejce, zamachując się nimi i wołając:
      – Wio!
      – Hej!  krzyknął facet, któremu kradli właśnie wóz, ale koń już ruszył z kopyta.

      Pognali, mijając domy, z których wychodzili zwołani hałasem ludzie. Ktoś musiał wyciągnąć strzelbę, gdyż świsnęły kule, lecz wbiły się tylko w tył osłaniającego ich zadaszenia bryczki, gdzie właściciel musiał trzymać pieczywo.
      Kiedy mijali miejsce, z którego ukradli czapkę, z najbliższego domu wybiegł młody chłopak w piżamie, ze strzechą brązowych, sterczących dziko włosów.
      Pilipix obejrzał się na niego, a gdy ich oczy się spotkały, pod wpływem nagłego impulsu zdjął czapkę i mu ją rzucił. Szatyn nie patrzył jednak na lądujący na ziemi beret, tylko na głowę chochlika, z której sterczały dwa złote czułki.

      Zanim krzyczący coś wilk wciągnął go z powrotem za osłonę konnego powozu, topik zdążył zauważyć, jak na lekko piegowatej twarzyczce maluje się uśmiech z uroczą diastemą, a wielkie, błękitne oczy błyszczą przy nim tak, jak błyszczeć mogą tylko oczy kogoś, kto właśnie uwierzył w magię.

Saga Nici 1: Pojednani. |boys love story|Where stories live. Discover now