13. Jak się gubić

983 126 34
                                    

      – Gooorg, zwoolniiij!  usiłował przekrzyczeć wiatr Pilipix, siedząc na grzbiecie pędzącego w zabójczym tempie wilka, lecz ten go nie słyszał. Biegł i biegł dalej, sam nie wiedząc, gdzie biegnie. Nie wyglądało na to, żeby ktoś ich gonił, ale i tak gnali na oślep tak długo, aż dzień zmienił się w wieczór i opuścili pustynię.
      Wbiegli na najpierw niewielkie, puste wyżyny, a potem coraz większe i zalesione. Tam dopiero mocno zawirowali, kiedy to chochlik – wyczuwając niejednostajny rytm biegu, spowodowany utykaniem "wierzchowca" – przysunął się do lewej przedniej łapy i wyciągnął uwierającą przy każdym ruchu strzałę z wilczego ramienia. Gorg zawył z bólu i jeszcze bardziej przyspieszył, zaczynając lawirować bez ładu i składu między drzewami; to wdrapując się na jeden pagórek, to przeskakując na kolejny.

      Trzymający się kurczowo jego futra topik – próbując nie spaść przy tych akrobacjach – przesunął się mocniej w górę, do pyska. Zaczął mówić uspokajająco wprost do wilczego ucha, tym razem pokonując świst wiatru:
      – Szzz, już dobrze, już jest bezpiecznie, nikt nas nie goni, stóóój... stóóójjj... – powtarzał, głaszcząc obejmowane karczysko, a wilkołak zaczął zwalniać i się zmieniać.

      Sierść zanikała, kiedy malał coraz bardziej, transformując najpierw w swoją pośrednią formę, a potem w człowieka. Wypuścił plecak ze znikającego pyska i upadł najpierw na kolana, a potem twarz, z wciąż obejmującym go za szyję chochlikiem na plecach.
      Był wykończony i ręce drżały mu po szaleńczym biegu, ale zaraz podniósł się na nich i obrócił tak, aby być do topika przodem, od razu mocno go przytulając.
      – Pixie, wszystko dobrze?  zapytał.
      – Teraz tak – odparł ten, wtulając twarz w jego ramię i oddając uścisk.

      Zamknęli oczy i trwali tak przez chwilę, delektując się swoją bliskością i ciszą.

      – ...Gorg...
      – Mhm.
       Znowu jesteś nagi.

~~*~~

      Odziany już w spodnie i na razie rozpiętą, zsuniętą z ramion koszulę Gorg siedział po turecku na trawie, podczas gdy Pilipix bandażował mu lewe ramię. Na szczęście zapasowych ubrań i bandaży nikt nie ukradł z plecaka, tak jak to zrobiono z pozostałym tam prowiantem.
      Idrisowa maść niestety także zniknęła, więc ranę przemył tylko wodą z pobliskiego źródełka, w którym wymyli się z pustynnego piasku i trudów podróży oraz napoili do syta.

      – Gotowe  zakomunikował chochlik.
      – Dzięki  odpowiedział wilk i wsunął koszulę na ramiona, zaczynając ją zapinać. – Na pewno z tobą wszystko dobrze?
      – Nic mi nie jest.
      – W porządku.  Szatyn podniósł się z ziemi. – To możemy iść dalej. Którędy teraz?
      – Eee... – Topik także wstał i ze zdezorientowaną miną rozejrzał się po otaczających ich drzewach i wzniesieniach.
      – Ee...? – przedrzeźnił go Gorg, poganiając.

      – ...Nie wiem  przyznał duszek po chwili.
      – Jak to "nie wiesz"?  mocno zaakcentował dwa ostatnie słowa.
      – Nooo... nie wiem. Straciłem orientację.
      – Zaraz zaraz, zapewniałeś mnie, że dobrze wiesz jak trafić na bagna. Jak to było? "Mam świetną orientację w terenie, trafiłbym tam z zamkniętymi oczami"...? Chcesz mi teraz powiedzieć, że się zgubiliśmy?!
      – Eee... No chcieć to nie chcę, ale... tak jakby?  Uśmiechnął się niepewnie, a Gorg odpowiedział tylko bardzo wymownym milczeniem i spojrzeniem. – Oj no nie patrz tak na mnie, powiedziałem to pod wpływem chwili i wielkiego stresu, bo nie wiem czy pamiętasz, ale chciałeś mi ujebać rękę!

      Wilkołak złożył ręce jak do modlitwy i zamknął je na nosie, wznosząc wzrok ku niebu. Zaraz go jednak opuścił i westchnął głośno.
      – Pixie... Pixie, Pixie, Pixie... – Wolnym krokiem, starając się panować na sobą, podszedł do chochlika z dziwnym, drgającym ze zdenerwowania uśmiechem. Ten mimowolnie się cofnął, powtarzając sobie aczkolwiek, że choćby wilk miał wielką ochotę, nie mógł nic mu zrobić. Wilk także dobrze to wiedział, więc gdy znalazł się wystarczająco blisko, jedynie położył zdezorientowanemu duszkowi rękę na plecach i przycisnął go do swojej klatki piersiowej. Kiedy już go "przytulał", twardo opuścił dłoń na granatową głowę i zaczął "głaskać", wkładając w to jednakże stanowczo za dużo siły, podczas gdy z całego jego ciała emanowała chęć mordu.
      Wyglądało to podobnie, jak sposób w jaki niektórzy głaszczą swoje koty, przejeżdżając po łebku tak mocno, że aż zwierzęciu oczy wychodziły z orbit.

      – Emm, Gorg? Co ty... Ał! To boli. Gorg, przestań!  Diablik zaczął się wyrywać, aż w końcu jego zaskoczone spojrzenie zmieniło się w zdenerwowane i odepchnął od siebie wilkołaka. – Ej, to nie jest tylko moja wina! To ty biegłeś nie wiadomo gdzie i wyprowadziłeś nas w pole!
      – Tak, bo jak zwykle musiałem ratować twój podobno świetnie odnajdujący się w terenie tyłek!  Wydarli się na siebie nawzajem, po czym zamilkli na chwilę, oddychając ciężko i patrząc sobie prosto w oczy.

      W końcu to Pilipix pierwszy spuścił wzrok i zszedł z tonu.
      – Przepraszam.
      – Słucham...?  Gorg sądził, że się przesłyszał. Chochliki nie mają w zwyczaju przepraszać. Nigdy.

      – No za to, że nie umiałem pomóc, wtedy, na pustyni. Naprawdę próbowałem. A zamiast tego skończyliśmy tam, a teraz tutaj. To moja wina. Przepraszam.  Spuścił głowę, a zaskoczone spojrzenie wilka złagodniało i zmieniło się w zmieszane; pełne poczucia winy, że tak się na niego wydarł.
      Podrapał się z tyłu głowy.
      – Nie, to ja przepraszam. Gdybym nie był tak uparty i cię wtedy posłuchał, nie zemdlałbym i do niczego takiego by nie doszło.

      Umilkli na chwilę, po czym szatyn wyciągnął zaciśniętą w pięść dłoń do wciąż kontemplującego swoje stopy chochlika.
      – Sztama?
      Pix uniósł wzrok i uśmiechnął się lekko.
      – Sztama.  Przybili sobie żółwika.

      Gorg schylił się po pusty już plecak, przewiesił go sobie przez ramię, wyprostował się i spojrzał na topika, po chwili robiąc coś, co sprawiło, że granatowe serce zabiło szybciej, błękitne policzki pokrył lekki rumieniec, a brokatowe źrenice rozszerzyły się nieznacznie.
      Położył dłoń na jego prawym policzku, tym, na którym wciąż widać było ślad po uderzeniu batem, i pogłaskał go kciukiem, a w zielonych oczach pojawiło się coś... dziwnego...
      Jakaś taka dziwna czułość, w połączeniu ze zmartwieniem, a może nawet... żalem?

      W każdym razie znikło tak szybko jak się pojawiło, tak samo jak uleciała ta chwila, kiedy to wilk zaraz zabrał rękę, mówiąc:
      – Chodź, wejdziemy wyżej i się rozejrzymy  po czym odwrócił się i powolnym krokiem oddalił. Pilipix odczekał chwilę zanim do niego dołączył, wmurowany w miejscu i wciąż zarumieniony, z ręką bezwiednie uniesioną do policzka, na którym dalej czuł delikatną pieszczotę.

      – O nie...

Saga Nici 1: Pojednani. |boys love story|Where stories live. Discover now