15. Jak robić ludzi w konia

964 117 58
                                    

      Wyjrzeli zza krzaków na porozstawiane po średniej wielkości dolinie domy. Ulice były opustoszałe, a większość wioski zapewne już spała albo właśnie się kładła, i tylko w niektórych okiennicach paliło się światło, przy którym właściciele zasiadali do późnej kolacji. Byli to, oczywiście, ludzie.

      – Zmywajmy się stąd  szepnął do wilka chochlik, zbierając się do odwrotu, ale Gorg nie ruszył się z miejsca, dalej kucając za krzakami i rozglądając po okolicy.
      – Gorg? No chodź, zanim nas ktoś zauważy – pogonił, jednak szatyn tylko skupił wzrok na jedynym miejscu, które zdawało się wciąż tętnić życiem, a konkretnie na stojącej na uboczu gospodzie. Ze środka wydobywała się stłumiona folkowa muzyka, a wiszący nad wejściem neon z napisem "Pod tępą halabardą" – i mniejszym u dołu: "witamy podróżnych" – oświetlał kręcących się w jej pobliżu pijaczków.

      – Ta iluzja, o której mówiłeś... – Przeniósł spojrzenie na leżące pod ich nogami żołędzie, a potem na Pilipixa. – Działa na ciebie?
      – Noo, tak... Tak, działa raczej na wszystko... A co?
      – Właśnie wpadłem na pewien pomysł.

~~*~~

      Czułki chochlika rozprostowały się trochę i posypał się z nich złoty pył, zmieniając kolor jego skóry na zdrowy, ludzki róż. Spiczaste uszy zmniejszyły się do normalnych rozmiarów i zaokrągliły, a po skrzydłach nie został ślad. Oczy zachowały swoją heterochromię – jedno wciąż było różowe, a drugie żółte – ale miały teraz normalną tęczówkę i źrenicę na faktycznie białym białku, nie czarnym.  
      Charakterystyczne chochlicze ubrania zmieniły się w swoje typowo ludzkie odpowiedniki: pudrowozieloną bluzkę z białym kołnierzykiem, krótkie, brązowe spodenki na szelkach i tego samego koloru buty na wysokiej cholewce, ścisło wiązane aż za kostkę.

      – I jak wyglądam?
      – Jak ludzki chłopiec. Prawie. Ale zaraz coś na to zaradzimy, teraz ja.
      Pilipix wziął trochę pyłu na dłoń i dmuchnął nim w Gorga, sprawiając, że jego uszy i ogon zniknęły, kły i pazury się schowały, a pionowe źrenice zielonych oczu zaokrągliły. Koszula została ta sama, ale spodnie się wydłużyły i schowały w butach.
      Wilk popatrzył po sobie, po czym kucnął i zebrał trochę kasztanów z ziemi.

      – Dobra, ludzie mogą chcieć pieniądze nawet za informacje, tyle że nie wiemy jak dokładnie te ich pieniądze wyglądają, więc gdy tylko zdołasz się jakimś przyjrzeć, niepostrzeżenie zmień te kasztany w identyczne – mówił, wpychając je do diablikowej kieszeni – dasz radę?
      – Jasne. Ludzi jeszcze w konia nie robiłem, ale bądź co bądź to moja specjalność – wyszczerzył się diablik tym swoim szczerbatym uśmiechem.
      – Nareszcie przyda się do czegoś pożytecznego. Jak dobrze pójdzie, to nie tylko dowiemy się gdzie dalej iść, a może zdołamy nawet przed tą podróżą się najeść i wyspać w miękkim łóżku. Jak pójdzie źle, to bierzemy nogi za pas, i to gdy tylko zauważymy cień podejrzeń na jakiejkolwiek twarzy. Kapiszczi?
      Niechochlikowaty już chochlik przytaknął, po czym wyszli z zarośli.

      Najpierw skierowali się na tyły pewnych domów, pomiędzy którymi Gorg zauważył zawieszone sznurki z ubraniami, szczęśliwie odnajdując wśród nich prawie już suchy, brązowy berecik z daszkiem.
      Zerwał go z podtrzymujących klipsów i wcisnął Pilipixowi na głowę, zakrywając złote czułki – główną pozostałość po niewątpliwie chochliczych cechach. Wpadające w czerń granatowe kędziorki wystawały niesfornie spod czapki, wyrażając bunt ku takiej próbie ujarzmienia panującego na diablikowej głowie chaosu.

      Dopiero teraz złapali się za ręce, ustalając wcześniej, że jakby ktoś pytał, to są podróżującymi na bagna w poszukiwaniu leku dla matki braćmi, i wyszli na sztuczne światło.
Spokojnie i (mieli nadzieję) naturalnie weszli do gospody.
      W środku było więcej neonów, rozświetlających pomieszczenie tylko na tyle, by nadać mu klimatyczny półmrok. Po całej sali rozstawione były okrągłe, drewniane stoły. Większość klienteli stanowili mężczyźni, ale było też kilka pań. Przy stolikach śmiano się, grano w pokera, kości i inne gry, zazwyczaj żłopiąc piwo z wielkich, szklanych kufli. Co poniektórzy siedzieli samotnie, tak jak zakapturzona postać w kącie sali, zaraz przy szafie grającej (to z niej wydobywała się folkowa muzyka), zgarbiona w starym, wyświechtanym płaszczu.

      Powoli skierowali się do lady, gdzie pulchna barmanka nalewała komuś piwo. Po drodze Pilipix zerknął na stolik z pokerzystami, przyglądając się leżącym pośrodku nominałom. Następnie wyjął z kieszeni garść kasztanów, uniósł ją do twarzy i udał, że kicha, drugą ręką "poprawiając czapkę". Nieco pyłu wysypało się spod niej i zmieniło kasztany w monety.
      Niepostrzeżenie wsunął je do kieszeni Gorga, a ten – poczuwszy to – nabrał pewności i podszedł do barku, opierając dłonie na blacie.

      – Co dla was, kochaneczki?
      – Informacje, przede wszystkim  odpowiedział barmance, na co ta strzeliła oczami na boki i pochyliła się do niego konspiracyjnie.
      – Coś poufnego?
      – Och, nie-nie, nic z tych rzeczy, po prostu się z braciszkiem trochę... zgubiliśmy. – Położył opiekuńczym gestem rękę na plecach i ramieniu Pilipixa. Chłopak posłał kobiecie przymilny uśmiech, w mig ją rozluźniając.

      – No, to dobrze trafiliście. Sporo przewija się tu takich zgubionych. I zazwyczaj zmęczonych podróżą, o tak, bo tu w okolicy to jak nie góry, to pustynie.
      – A są może jakieś bagna?  W wilczym głosie pojawiła się nadzieja.
      – Bagna? Jasne, że są.
      – Naprawdę? Gdzie?
      – Wszędzie – Gorgowi zrzedła mina, kiedy jego rozmówczyni roześmiała się basowo. – Znaczy, z tego co wiem, to w bliskiej okolicy żadnych bagien nie mamy, ale możesz się na takowe natknąć gdzie byś nie poszedł, w końcu to bagna, nie? A chodzi ci o jakieś konkretne, skarbie?
      – Eee... Noo, tak, raczej o konkretne.  Co miał jej niby powiedzieć? Że chodzi o takie, na których mieszka pewna czarownica?

      Kobieta przyjrzała mu się nieodgadnionym wzrokiem, aż wreszcie, chyba nauczona nie wnikać za bardzo w sprawy przybyłych, powiedziała:
      – To może przydałaby się mapa? Sprzedajemy mapy, kompasy i inne przydatne duperelki. Mamy też ciepłe posiłki, a i wolny pokój by się znalazł. Oczywiście, jeśli macie pieniądze.  Tu przyjrzała się im wnikliwie, a Gorg szybko zerknął na Pilipixa i wyciągnął zawartość kieszeni.
      – Tyle wystarczy?  zapytał, kładąc na blacie złote monety, na widok których barmance zaświeciły się oczy. Położyła na nich pulchną dłoń i zgarnęła wszystkie.
      – Wybierzcie sobie co chcecie. – Stuknęła w czarną tablicę, na której kredą wypisane były takie rzeczy jak "nóżki w galarecie", "grochówka" czy po prostu "kawał mięsa". – A ja wyciągnę mapy.

~~*~~

      Wróciła do nich z pudłem klamotów, z których Gorg kupił mapę i kompas, po czym poprosił o ten "kawał mięsa".
      – A co dla ciebie, słodziutki?  zwróciła się do "dziecka", które było nieczęstym widokiem w karczmie. Pilipix przyglądał się tablicy przez chwilę z niesmakiem, aż wreszcie zapytał:
      – A nie macie czegoś słodkiego?
      – Tylko zeszłoroczne laseczki z choinki, skarbie.
      – Poproszę!

      Barmanka zrobiła wielkie oczy, gdyż to o laseczkach powiedziała sarkastycznie. Ale gdy z twarzy Pixiego wyczytała, że ten nie żartuje, przeniosła pytające spojrzenie na Gorga. Szatyn tylko wzruszył bezradnie ramionami i przytaknął.
      – Jeśliby pani mogła.
      Patrzyła na niego jeszcze moment, lecz ostatecznie sama wzruszyła ramionami obojętnie i poszła odkopać pudło ze świątecznymi ozdobami.
      – Klient nasz pan.

~~*~~

      Siedzieli już przy stoliku w ciemnym kącie sali, popijając wodę z cytryną, gdy kobieta podeszła do nich z zamówieniem. Talerz z wielkim czymś, czego faktycznie nie dało się nazwać lepiej niż "kawał mięsa", postawiła przed Gorgiem, a miskę wypełnioną cukrowymi laseczkami w kolorowe paski – przed Pilipixem. Chochlik od razu wziął pełną garść cukierków i wsadził sobie do buzi, ku przerażeniu barmanki nie liżąc, a zaczynając je gryźć z głośnym chrzęstem.

      Zerknęła z przerażeniem na Gorga, wręczając mu kluczyk do pokoju, ale ten tylko znowu wzruszył bezradnie ramionami. Posłała starszemu spojrzenie mówiące: "no cóż, to nie mój dzieciak, ani nie moje zęby", po czym odeszła, nie mówiąc mu nawet, co za rodzaj mięsa ma właściwie na talerzu. I nic go to nie obchodziło. Był tak głodny, że zaczął jeść ze smakiem, kiedy tylko schował kluczyk do kieszeni.

Saga Nici 1: Pojednani. |boys love story|Where stories live. Discover now