Amerykański to chujostwo

114 7 2
                                    

-W jakim sensie?-Zapytał zdezorientowany Victor.

-Przyjedź tu proszę.

-Będę za pięć minut.

-Ty przypadkiem nie ścigałeś się?

-Dwie minuty.

Uśmiechnęłam się pod nosem cały czas oglądając się wokół siebie, bałam się że zaraz z nikąd ktoś się pojawi. Odsunęłam urządzenie od ucha rozłączając się, to wszystko co się działo przerastało mnie czemu auto takie same jak Williamsa stało pod firmą tego milionera z Hiszpanii. Usłyszałam głośny pisk opon, Victor spojrzałam na maserati stając na chodniku jakiś mężczyzna go zbluzgał a ten to zignorował podchodząc do mnie, od razu go przytuliłam czując się w jego ramionach bezpieczna. Odsunęłam się od chłopaka patrząc w jego oczy, wyglądał na zmartwionego jednak coś go uspokoiło gdy patrzył w moje oczy.

-Co brałaś?-Zapytał spokojnie, od razu zmarszczyłam brwi.

-O co ci chodzi?-Odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

-Twoje źrenice są rozszerzone.-Westchnął po czym przetarł twarz dłońmi, zamrugałam kilka razy uchylając lekko usta.

--Victor.--

Dziewczyna patrzyła na mnie zdziwiona, zdecydowanie musiała coś brać jej źrenice były tak powiększone że byłem tego pewien. Lecz czy aż tak aby wyobrażać sobie takie rzeczy, że była w moim aucie wierzę jej ale jej oczy mówią same za siebie. Często widziałem że coś bierze była młoda każdy musi przejść ten okres ja przeszedłem go zdecydowanie za wcześnie.

--Victor--07.06.2014--

Mama dzisiaj wylądowała w szpitalu, okazało się że ma białaczkę. Mówiła mi że wróci do domu jednak ja jej nie wierzę mimo że nigdy mnie nie okłamała w tej sprawie nie wierze. Rozmawiałem z lekarzami mówili mi że mama ma małe szanse na przeżycie, spędziłem cały dzień w opuszczonym kościele klęcząc modliłem się miałem nadzieje że ktoś z niebios mi pomoże ktoś miłosierny. Po powrocie do domu oberwało mi się na szczęście Lily była cała, miała trzynaście lat trudno było wcisnąć jej jakaś bajeczkę że mama wróci jednak nie miałem serca powiedzieć jej prawdę, tata zwyczajnie się upił a ja płakałem w swoich czterech ścianach kochałem ją była moją nadzieją moim światełkiem w tunelu razem z Lily, nigdy nie poznam kogoś takiego jak Isabella albo moja siostra. Bałem się że kiedy mama zniknie zamknę się w sobie nie będzie obok mnie nikogo, będę sam nie dam rady zając się Lily przecież sam jestem jeszcze nastolatkiem, zazdrościłem Apollo miał kochających rodziców państwo Weathers byli prze kochanymi osobami a sam Apollo miał brata tak bardzo chciałem takich rodziców czemu akurat ja? Nie umiem, nie dam rady, jestem za słaby, nic nie osiągnę, zostanę sam, nigdy nikogo nie znajdę, nikt mnie nie pokocha, bo przecież nikt nie pokocha zamkniętego w sobie dupka. Wiedziałem że tata trzyma narkotyki w desce pod łóżkiem, może nielegalne substancje ukoją mój ból wszedłem cicho do pokoju moich rodziców szukając skrzypiącej deski, była po stronie mojego taty wyjąłem ją wyjmując woreczek z białym proszkiem wziąłem cały ignorując to czy mi się oberwie, bo przecież nic już nie czułem byłem martwy nie istniałem, przynajmniej tak myślałem, byłem niewidzialny nikt nie słyszał moich próśb ani błagań. Wszedłem do swojego pokoju zamykając drzwi na klucz, nie chciałem aby Lily mnie zobaczyła. Wysypałem trochę na stolik biorąc do ręki bilet autobusowy po czym zacząłem robić nim kreski, jednak większym problemem był banknot rozejrzałem się po pokoju szukając czegoś imitującego go, sądzę że kartka papieru będzie dobra, zwinąłem ją w rulon przykładając ja do kokainy zaciągnąłem lekko nosem od razu kaszląc, pomasowałem lekko czubek swojego nosa przykładając kartkę do kolejnej kreski, mimo bólu nosa było to przyjemnie lepsze ma nadejść potem. Strzepnąłem resztki ze stolika wycierając noc z resztek schowałem woreczek do poszewki upewniając się że nie widać, otworzyłem drzwi kładąc się na łóżku nie dane mi było odpocząć gdy do mojego pokoju wparowała wściekła Lily, oparłem głowę o ręce patrząc na dziewczynę z lekko uniesionymi brwiami.

The last lie [18+]Where stories live. Discover now