To on wykładał karty

85 8 6
                                    

Skrzydła podcinają ci którzy boją się wzbić w powietrze, nie chcą pozwolić aby ktoś inny latał skoro on nie może. Ale trzeba pamiętać że zawsze można znaleść lukę która wszystko uratuje, nigdy nie wolno przestać w siebie wierzyć. Niemalże dusiłam się śmiechem patrząc co kupił mi David na urodziny, jak każdy oprócz jednej osoby siedziała ona przy wyspie na wysokich krzesłach sącząc od godziny już ten sam drink. W rękach trzymałam prezent Davida którym okazała się być poduszka z jego twarzą, ten prezent był cudowny.

-Idziesz zapalić?-Odwróciłam głowę patrząc na Williamsa który przed chwilą siedział przy wyspie, zmarszczyłam brwi ale ostatecznie skinęłam głową i powędrowałam za nim do drzwi, nigdy mnie o wyjście z nim zapalić nie pytał. Staliśmy pod domem Apolla gdy w ciszy Victor palił, patrzyłam na swoje buty bawiąc się palcami u rąk. Uniosłam wzrok na szatyna gdy ten cały czas patrzył na mnie wyglądał jakby się zamyślił. Nic nie mówiłam po prostu cofnęłam się do środka, było mi za zimno zdziwiło mnie że chłopak nawet nic nie powiedział.

-Vanessa wiesz gdzie jest toaleta?-Zapytałam blondynki ta kiwnęła głową na długi korytarz.

-Ostatnie drzwi po lewej.-Uśmiechnęłam się do niej i zaczęłam zmierzać w stronę łazienek gdy już chwytałam za klamkę poczułam że ktoś przykłada do moich ust i nosa materiał, od razu zaczęło mi się robić słabo i po chwili została tylko ciemność.

***

Uchyliłam powieki widząc przed sobą czarne biurko które było ogromne poruszyłam rękoma jednak te były czymś skrępowane tak samo jak moje kostki, obejrzałam całe pomieszczenie byłam w nim sama. Siedziałam przywiązana do krzesła w nieznanym mi pokoju, przed chwilą byłam na mojej imprezie urodzinowej. Do środka pomieszczenia weszło kilka osób, dwaj dobrze umięśnieni mężczyźni za nim starszy ubrany w elegancki czerwony garnitur i kolejni dwaj tak samo dobrze umięśnieni mężczyźni.

-Witam panno Wilson.-Powiedział starszy mężczyzna siadając za biurkiem a ja w jego wyglądzie dostrzegłam coś co gdybym stała zwaliło z nóg. Jego włosy były czarne jak smoła, mocne rysy twarzy pełne różowe usta. Wyglądał jak Victor, Victor w starszej wersji. Od razu wiedziałam kto to, przecież... to niemożliwe.-Halton Williams, może mój syn się chwalił chociaż sam nie wiem.

Odebrało mi głos, siedziałam jak wryta, nie byłam w stanie nic zrobić, mężczyzna zaśmiał się basowo.

-Pewnie zastanawiasz się po co tu jesteś.-Halton zwilżył wargę, otwierając swój laptop. Chwilę coś na nim robił po czym spojrzał na mnie.-Czy mój syn chwalił się co się stało dwudziestego piątego sierpnia?

Dzisiaj? W moje urodziny? Pokręciłam głową gdy ten kiwną głową.

-Moja żona Isabellą i córka Lily zostały zamordowane.-Do moich oczu napłynęły łzy.-Zmieńmy temat, pamiętasz może swój wypadek samochodowy spowodowany przez twojego byłego chłoptasia.

Skąd on to wszystko wiedział?

-To mój syn go spowodował, on w ciebie wjechał, zapłacili mu za to żeby cię zabił.-Po moim policzku spłynęła pierwsza gorąca łza.-Jednak jak widać przeżyłaś, nie wywiązał się z umowy więc jego matka i siostra zostały zamordowane. A najlepsze jest to że to wszystko jego wina. Sam je zabił, własnymi rękoma.

-Nie zrobiłby tego.-Warknęłam jednak mój głos był na tyle rozdygotany by rozśmieszyć mężczyznę.

-Ja mu kazałem, jaki mąż oraz ojciec zabiłby rodzinę?-Nie mogłam go słuchać. Halton klasnął w ręce po czym jeden umięśniony mężczyzna położył mój telefon na biurko.-Pamiętasz może dziecko wiadomość? Obstawialiście że są od Lake'a, mieliście racje. Pracuje dla mnie.

Patrzyłam z pogardą na mężczyznę a ten kiwnął głową.

-Między nami będzie umowa której nie możesz odrzucić.

Mój telefon zawibrował a na wyświetlaczu pojawił się napis "Victor Williams' Nigdy jej nie zmieniłam, dużo mi przypominała.

-Ty w tej chwili piszesz do mojego syna że to koniec, wyjeżdzasz do Chicago załatwiłem ci mieszkanie będę je opłacał. A w tedy ty i Victor będziecie bezpieczni, nic wam nie zrobię nie jeżeli nie będziecie utrzymywać kontaktu. Jednak kiedy się nie zgodzisz umrzesz z Victorem. Łatwe do załapania prawda?-Halton oparł się o oparcie krzesła na którym siedział, ja... Nie mogłam, musiałam pomyśleć o tym że Victorowi nic się nie stanie.-To jak? Piszesz?

-Piszę.-Co ja zrobiłam, poczułam że ktoś odciął sznurki z moich rąk Halton przysunął bliżej mnie telefon patrząc na mnie z wyższością i władzą. Weszłam we wiadomości z Victorem. Mnóstwo wiadomości i połączeń.

OD:Victor

Gdzie jesteś?

OD:Lia

Chyba nigdy nie byliśmy sobie pisani. Dziękuje za wszystko czego mnie nauczyłeś.

Dusiłam się łzami pisząc tę wiadomość. Kochałam go nie chciałam tego kończyć tego co razem przeżyliśmy. Jednak nie ja miałam na to wpływ a Halton on tu rządził to on wykładał karty. Wysłałam wiadomość i uniosłam wzrok na ojca Victora, ten cały czas wyglądał na zadowolonego.

-Super, dzisiaj masz lot, moi ludzie cię zawiozą.-Mówił gdy ja cały czas płakałam.-Mamy podgląd na twój telefon, nawet nie waż się próbować nas oszukać. Rozwiązać ją.

Poczułam że sznur puścił moje kostki niepewnie wstałam, nie zdążyłam nic powiedzieć gdy dwóch mężczyzn wyprowadziło mnie z pokoju. I dopiero teraz doszło do mnie co mówił Halton. To Victor spowodował wypadek przez który boję się aut, wiedział i się nie przyznał nic nie mówił udawał że nie wie o co mi chodzi. Wsiadłam do auta gdy jeden mężczyzna usiadł obok mnie a drugi za kierownicą, jechaliśmy w stronę lotniska. Dalej miałam na sobie sukienkę z imprezy, w ręku trzymałam telefon który wibrował nie odważyłam się na niego spojrzeć. Victor spowodował wypadek, nienawidziłam go. Wszystkie moje uczucia uleciały jak dym, chociaż wiedziałam że bez niego będzie mi łatwiej nie chciałam wyjeżdżać. Wzdrygnęłam się gdy poczułam jak mężczyzna obok mnie przysunął się szturchając mnie.

-Masz jakiś pieprzony problem?-Warknęłam w jego stronę tracąc kontrolę, ten lekko zdziwił się na moje słowa jednak szybko przybrał na twarz obojętność.

-Jestem Jones.-Powiedział puszczając mi oczko. Przewróciłam oczami odsuwając się.

-Super.

-Nie przedstawisz się?

-Nie.-Prychnęłam w jego stronę odsuwając się najdalej jak mogłam.

-Zostaw ją.-Wychrypiał w jego stronę mężczyzna który kierował, Jones posłuchał go i się odsunął, dziękowałam mu w myślach.-Jones zostań tu ja ją odprowadzę pod samolot.

Ten niechętnie kiwnął głową, wyszłam z samochodu idąc w stronę wejścia na lotnisko jednak mężczyzna pociągnął mnie w stronę płyty lotniska, zmarszczyłam brwi ale szłam tam gdzie on mnie prowadził. Weszliśmy na płytę i ruszyliśmy do biało czerwonego samolotu, na boku miał napis "Williams". O cholera miał własny samolot.

-Na lotnisku będą na ciebie czekać, zawiozą do mieszkania masz w nim ubrania i pieniądze. Nie kontaktuj się z Victorem, i to chyba tyle.

-Po co to wszystko?-Mruknęłam gdy szliśmy do samolotu.

-Pan Halton pragnie wszystko co złe dla swojego syna, aby nigdy nie zastał szczęścia. Nie mogę ci więcej mówić, przykro mi. Miłej podróży.

I w ten sposób zostawiłam Victora Williamsa który otworzył się przede mną pokochał, a ja go tak potraktowałam. Zaczęłam nowe życie jako nowa osoba, muszę o nim zapomnieć. Był moją słabością o smaku najokrutniejszego kłamstwa. Kłamstwo nas połączyło, i kłamstwo nas rozłączy.

NIE ZAPOMNIJ O GWIAZDCE!⭐️

nie opłacam psychologa.

The last lie [18+]Where stories live. Discover now