Klinika Magicznych Chorób i Urazów Szpitala Świętego Munga

1.3K 112 15
                                    

– Jesteście wreszcie!

   Męski głos z charakterystycznym, irlandzkim akcentem przedarł się pomiędzy tłumem ludzi na peronie, by następnie do niego dołączyła sylwetka czarodzieja, przepychająca się pomiędzy uczniami i ich rodzicami. Mężczyzna miał delikatny zarost i nieco przydługie, blond włosy. Ciemnobrązowe oczy patrzyły na dwójkę nastolatków z radosnymi iskierkami, jakby to on był nastolatkiem.

– Hej, tato-mruknęła Venus, kiedy mężczyzna przytulił ją radośnie.
– Dzień dobry, panie Cregence-powiedział nieco speszony Lucas.
– Jaki pan?-czarodziej uśmiechnął się radośnie.-Jestem Janus.
– Chyba zostanę przy panie Cregence-odparł puchon, posyłając mężczyźnie niepewny uśmiech.

   Ten zaśmiał się tylko i zaczarował ich kufry, by zmniejszyły swoje rozmiary. Dzięki temu mogli je spokojnie schować do kieszeni.

– Nie masz akcentu. Nie mówiłaś, że twój tata to Irlandczyk-McKinnon szepnął najciszej jak potrafił.
– Jak wszyscy Cregence'owie-odparła z radosnym uśmiechem.-Nie przejmuj się. Będzie fajnie. Tata już zdążył cię polubić, nie mówiąc o mamie-zaśmiała się, wspominając miotłę.
– Yhym…-mruknął puchon.

   Szybko jednak zorientował się, że krukonka miała rację. Pan Cregence zachowywał się jak małe dziecko. Wystarczyło wyjść do mugolskiego Londynu, a wręcz skakał z radości.

– To miasto zawsze było ciekawe-powiedział, zauważając rozbawiony wzrok trzynastoletniego blondyna.-W Galway nie ma opcji, żebym się zgubił. Mieszkam tam od małego. Ale tutaj? Każda uliczka to dla mnie wyzwanie-zaśmiał się sam do siebie.
– Tato…-blondynka jęknęła zdruzgotana, wywracając oczami.
– Ja wiem jak iść-stwierdził Lucas.-Mieszkam tu od małego.
– Ale w Mungu to ty raczej nie byłeś, co?
– W Mungu!?-spytała przerażona Venus, stając w miejscu.-Dlaczego idziemy do Munga? I dlaczego się tam nie deportowaliśmy?
– Kto to jest Mung?-spytał zakłopotany puchon.-I to deportocośtam?

   Janus stanął w miejscu, patrząc na dwóch nastolatków, opatulonych swoimi szalikami w kolorach ich domów.

– Vee, nie deportowaliśmy się, bo im więcej sportu tym lepiej-oznajmił grobowym tonem, a blondynka wywróciła oczami, jakby było to oczywiste.-Lucas, deportacja to znikanie i pojawianie się w innym miejscu. W jednej sekundzie jesteś tutaj, a w drugiej w Mungu. Mungo Bonham był uzdrowicielem i założył magiczny szpital, który teraz nazywa się od jego imienia-powiedział spokojnie, uśmiechając się lekko.
– Ale dlaczego tam idziemy?-spytała zniecierpliwiona Venus.
– Coś się stało, proszę pana?-dodał blondyn, widząc że jego przyjaciółka zaraz wybuchnie.
– Nie. Mama Venus ma tam jakieś ważne spotkanie, bo wysłał ją tam ukochany Knot-syknął nieprzyjemnie.-Po prostu nie chciało mu się iść osobiście-oznajmił, ruszając dalej.
– Tata niezbyt przepada za ministrem-wytłumaczyła krukonka, gdy całe zdenerwowanie opuściło jej ciało.

   W pewnym momencie z jednego ze sklepów wyszedł piegowaty rudzielec ze starą, poprzecieraną czapką naciągniętą na uszy. Kieszenie wypychał czymś, czego Lucas nie mógł dostrzec, ale zdecydowanie mógł się domyślić. Był jakieś dwa lata starszy od blondyna.

– Jake!-krzyknął, uśmiechając się lekko.

   Piegus odwrócił się w stronę głosu, a jego twarz ozdobiła momentalna ulga. Podszedł skocznym krokiem do blondyna i uścisnął go mocno. Chłopak miał mocno kręcone włosy i rozcięty łuk brwiowy. Podłużna twarz, krzywy nos jakby ktoś go złamał i świdrujące, miodowe spojrzenie. W rękawiczkach widać było kilka dziur, a spodnie były dość mocno sprane.

– No, McKinnon, wracasz do naszego małego więzienia?
– Dopiero w wakacje, Lewis-odparł, patrząc na dryblasa.-Kraty dalej w oknach?
– Ta stara wiedźma robi wszystko, żeby…
– Zabrać dzieciom radość-dokończył.-Tak, wiem. To co, Lewis? Ty zrobisz wszystko, żeby zaleźć jej za skórę i znajdziesz sposób na odstresowanie się?
– Już znalazłem-oznajmił cwanym tonem, spoglądając szybko na wypchaną kieszeń.-A jędza Bishop jeszcze pożałuje swojej pracy.
– Chcę usłyszeć opowieści, Lewis.
– Oj, zdecydowanie usłyszysz. Do zo w wakacje, McKinnon-odparł rudzielec, mrugając porozumiewawczo i znikając w zaułku.
– Luke? Kto to był?-Venus spytała podejrzliwie.
– Jeden chłopak z sierocińca-oznajmił blondyn, widząc że pan Cregence idzie dalej kawałek od nich.-Trzeba dogonić twojego tatę, nie sądzisz?-spytał, zmieniając szybko temat rozmowy.

PANNA BLACK I era Golden TrioWhere stories live. Discover now