Świat staje na głowie

1.2K 105 2
                                    

   Adrian nie miał bladego pojęcia gdzie Ariana ich wyciągnęła. Cała trójka wylądowała na jakimś odludziu, na którym stał tylko jeden, szary budynek z dachem przykrytym strzechą jakiś kawałek od plaży.

– Uważajcie pod nogi. Topki lubią coś pod nie podłożyć, żeby ludzie się wywracali. Robią to dla własnej uciechy tak samo jak Irytek w Hogwarcie denerwuje uczniów-powiedziała blondynka.
– Co to są topki?-spytała Bianca.-Luna kiedyś o nich mówiła, ale nie pamiętam za dużo…
To są topki-oznajmiła blondynka, wskazując na małe, szare stworki pomiędzy grudami śniegu.

   Kobieta kucnęła, każąc kuzynostwu zrobić to samo. Mieli być cicho i się nie ruszać. Blondynka powoli położyła prawą dłoń na trawie ukazującej się spod roztopionego śniegu i czekała. Jeden stworek wszedł na jej dłoń, a ona wtedy szybko wstała, chwytając go za jego malutki ogon. Adrian rozszerzył oczy ze zdziwienia, a Bianca uśmiechnęła się radośnie, bijąc brawo.

– Niezły refleks-stwierdziła dziewięciolatka.
– Byłam kiedyś ścigającą w domowej drużynie-oznajmiła kobieta, przyglądając się stworzeniu.
– Nie mówiłaś czegoś o konikach polnych?-spytał Adrian, a ta się zaśmiała.
– To jedyne zwierzęta, których faktycznie się boję. Kiedy byłam w Hogwarcie, Opieka była moim ulubionym przedmiotem-powiedziała, odstawiając stworzonko na ziemię.-Musimy patrzeć gdzie idziemy, bo po tym moim wybryku cała wycieczka może się skończyć tak, że wszyscy wylądujemy w błocie.

  Uśmiechnięta Bianca jak zawsze miała za dużo energii. Skakała i gadała jak najęta. Nie minęła sekunda, a wylądowała (całe szczęście) na śniegu. Nawet wtedy nie potrafiła przestać się śmiać. Adrian parsknął śmiechem, widząc jej czerwoną twarz i przemoczone włosy, które szybko zaczęły się kręcić. Podał jej rękę, ale ta poślizgnęła się i obydwoje skończyli na ziemii.

– Wiesz co?-spytał rozbawiony ślizgon.-Nie jesteś taka zła, Bia.
– Z twoich ust to prawie jak komplement, Ad.
– To był komplement-fuknął, po czym obydwoje się zaśmiali.

   Ariana uśmiechnęła się pod nosem, unosząc rozbawioną dwójkę za pomocą różdżki i susząc ich ubrania. Chyba pierwszy raz widziała swojego pasierba w tak dobrym humorze. Cała trójka po chwili weszła do baru, a ich uszy zaatakowała irlandzka muzyka. Pucey spojrzał na macochę w zastanowieniu.

– Czemu jesteśmy w Irlandii?-spytał.
– To jedyny czarodziejski bar w Wielkiej Brytanii, w którym ludzie zamiast spędzać czas przy stolikach, tańczą do upadłego-odparła, zawieszając ich kurtki na wieszaku w przedsionku.-Wiem o nim od twojego ojca, Adrian. Podobno Miranda znała właściciela.
– Naprawdę?-spytał.-Mama tu przychodziła?
– Yhym…
– Oh, to o tym mówiła moja mama-ucieszyła się Bianca.-Po wojnie zaprosiła tu ciocię i powiedziała jej, że jest w ciąży! A potem ja się urodziłam i…
– I zaczęłaś denerwować kuzyna?
– Ha, ha, ha, panie Pucey-oznajmiła, udając naburmuszoną. Chłopak uśmiechnął się dumnie.

   Kiedy przeszli kawałek dalej, zauważyli duży gwar. Mnóstwo czarodziejów tańczyło i śmiało się pośrodku wielkiej sali jadalnianej. Instrumenty (takie jak dudy czy fujarki) grające muzykę unosiły się nad nimi. Tak samo jak małe, kolorowe iskierki, które oświetlały całe pomieszczenie. Zwłaszcza, że na dworze powoli robiło się ciemno, jak to bywało w zimę.

– Tiana!-krzyknął ktoś w tłumie, a Adrian zbladł.

   Na samym środku parkietu, otoczeni przez grupę dorosłych z kuflami cydru, stała trójka uczniów Hogwartu. Przynajmniej dwójka z nich stała, bo brunetka leżała na podłodze wyraźnie zgrzana i zaśmiewała się pod nosem, łapiąc ich za dłonie, gdy pomagali jej wstać.

– To moja wina, czy raczej jej?-zapytał wyraźnie rozbawiony blondyn.

   Nastolatki wymieniły spojrzenia i zaśmiały się, wskazując na chłopaka.

– To tobie nie idzie jig, Luke-stwierdziła blondynka.
– Już od razu, że nie idzie-prychnął, kierując się z nimi w stronę schodów.-Po prostu nie jestem Irlandczykiem.
– Po prostu nie umiesz tańczyć, Pajacu-zaśmiała się Black, popychając go lekko ramieniem i równocześnie przepuszczając dwójkę znajomych na stopniach.

   Adrian zacisnął mocno powieki i wziął głęboki oddech. Miał dosyć tego, że wzajemnie się unikali. Nie patrząc na macochę i kuzynkę, ruszył w tamtą stronę.

– Tiana?-spytał.

   Radosna atmosfera od razu zniknęła. Venus i Lucas odwrócili się w kierunku głosu, stojąc na wyższych stopniach, niż brunetka. Ta zrobiła to samo, napotykając ciemne tęczówki Pucey'a.

– Adrian-odparła beznamiętnie.-Co robisz w Irlandii?
– Tiana, ja przepraszam.
– Co?-spytała, wyraźnie zdziwiona odpowiedzią.
– Przepraszam cię, Tiana… Byłem idiotą, debilem i jeszcze kilka określeń by się znalazło-mówił, bojąc się spojrzeć jej w oczy.-Naprawdę mi przykro. Nie powinienem był…
– Też tęskniłam, Ad-oznajmiła dziewczyna, a blondyni za jej plecami wytrzeszczyli oczy w szoku.
– Ja… Miałaś rację. Ze wszystkim. Z Arianą, z tą sprawą, o której nie możesz mówić… Ty też miałeś rację, McKinnon.
– Przepraszam?-zdziwiła się brunetka, patrząc na puchona.
– Zdaję sobie z tego sprawę, Pucey-oznajmił, mierząc go nieufnym spojrzeniem.
– Przepraszam, Cregence-powiedział ślizgon.-Wiem, że to nie ty i że zawaliłem sprawę z Tianą, bo patrzyłem przez pryzmat twojego nazwiska. Nie powinienem był cię tak osądzać. Moja mama też miała znak jak twoja ciotka, więc… Po prostu zrobiłem z siebie największego idiotę na świecie.

   Krukonka zeszła na dół, przyglądając mu się uważnie. W końcu, kiedy spojrzała kątem oka na Tianę, uśmiechnęła się lekko.

– Nie jesteś taki zły, Pucey.
– Tak… Ty też, Cregence.
– Venus-powiedziała, wyciągając do niego rękę, która ten niepewnie przyjął.
– Adrian.
– Gwiazdeczko, czy ty też to widzisz?-spytał zdumiony Lucas.-Oni się pogodzili? On cię przeprosił? On przeprosił Venus? Słodki Merlinie, świat stanął na głowie.

   Brunetka parsknęła śmiechem. Adrian cieszył się, że w jakiś sposób my wybaczyli. Tiana z kolei miała małe, naprawdę małe podejrzenia, że tak będzie. Wiedziała, że jeszcze przez jakiś czas na pewno wszyscy będą się go czepiać, ale przynajmniej teraz cała atmosfera stała się bardziej przejrzysta. No i odzyskała przyjaciela.

– Nie świat-usłyszeli nagle.-Raczej Adrian walnął się w głowę, kiedy upadł na ten śnieg.
– Bia!
– No co?-spytała brunetka.-Mówię jak było.
– To moja kuzynka-powiedział ślizgon, kręcąc głową z politowaniem.-Bianca…
– Bianca Cremonesi-Rizzo, miło poznać. A teraz idę do Ariany, bo ma mi pokazać kilka kroków.

   Jak szybko się pojawiła, tak szybko też zniknęła. Tiana zaczęła się śmiać.

– Coś czuję, że dogadałaby się z Draco-stwierdziła z szerokim uśmiechem na twarzy.
– No?-pan Cregence stanął przy nastolatkach.-Powinniśmy się już zbierać, nie sądzicie? Twoja mama czeka na nas w Galway, Vee.
– Musimy?-spytała, widząc tłum ludzi na parkiecie.
– Musimy-odparł z uśmiechem.-Nie mam zamiaru narażać się twojej mamie-dodał ciszej, czego ci już nie zdążyli usłyszeć.-Dzień dobry-przywitał się, widząc bruneta.-Ciebie jeszcze nie znam.
– Ja… Adrian Pucey…-odparł chłopak, nieco zawieszając głowę.
– Pucey? Hmm… Syn Mirandy i Henrica, prawda? Cóż, baw się dobrze, Adrianie Pucey-oznajmił z uśmiechem, odchodząc kawałek, żeby zabrać swoją kurtkę.

   Za nim pobiegli Venus i Lucas, nie przejmując się brunetem. Tiana jednak została. Spojrzała na ślizgona i przytuliła go tak, jakby już nigdy więcej nie miała go zobaczyć.

– Widzimy się w Hogwarcie-powiedziała tylko i ruszyła do wieszaków.

   Adrian spojrzał w tamtą stronę, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Po chwili został porwany na parkiet przez Biancę i brunetka zniknęła mu z zasięgu wzroku.

   Black założyła swoją kurtkę, wkładając dłoń do kieszeni z kufrem. Zdziwiło ją, że nie było tam tylko jego. Znalazła też pomniejszony przez Remusa prezent od Adriana.

PANNA BLACK I era Golden TrioOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz