25. Wschodząca gwiazda

835 66 15
                                    


Z samego rana zwiałam z odwyku.

Dobre boginki, zlitujcie się nad mą żałosną duszą człowieczą. Przysięgam, że w zamian zapalę wam jakieś kadzidełko. Może być nawet o waszym ulubionym zapachu.

– Karmelowa latte z podwójną bitą śmietana! – zawołał diler, wręczając mi gigantyczny kubek pełen grzechu.

Zaciągnęłam kaptur i wymknęłam się z kawiarni. Wślizgnęłam się do Olafka i natychmiast wbiłam słomkę w puszystą chmurkę. Zaciągnęłam się, a narkotyk rozlał się po żyłach, wznosząc mnie na wyżyny kofeinowego haju. Och, jak mi tego brakowało.

Uruchomiłam podgrzewanie fotela i spojrzałam na swoje odbicie w przedniej szybie. Nos wygląda znośnie, ale na czole tkwi duży strup, a pod szyją różowa szrama. Dalej wyglądam jak ofiara przemocy domowej, lecz przynajmniej nie zwracam na siebie aż takiej uwagi jak, gdy chodziłam w bandażach. 

Delektując się eliksirem zmartwychwstania, odkryłam jedną przydatną funkcję mojego pojebanego mózgu. Otóż, robienie sobie jaj działa na niego jak terapia. I sorka, panie psychologu, który twierdzi, że nawiązywanie do ćpania po tym jak ćpunka w okularach zaplanowała moje porwanie to mechanizm wyparcia, ale zapomniałeś, że twoja klientka już dawno powinna odbijać się od ścian w białym kaftaniku. 

No cóż, mózgu się nie wybiera i choć z moim zazwyczaj jestem pokłócona, tym razem odkryłam lifehacka, który działa cuda, bo czarny humor pomaga mi oswoić się z rzeczywistością. Tak jak kofeina. Odrąbcie mi ręce i nogi, ale mi jej nie zabierajcie. Najwyżej będę tryskać kawą jak dziurawy wąż ogrodowy. Nie no, nie będę. Nie jestem aż taką ignorantką, aby olewać zalecenia Adonisa w białym kitlu. Wytrzymałam do dzisiejszego poranka, gdy zdjęli mi szwy zanim wlałam w siebie upragnioną działkę. 

A tak w ogóle to zdejmowanie szwów brzmi okropnie. Jakby ktoś miał wbić łom w skórę i podważyć jakieś metalowe belki, co nie ma z prawdą nic wspólnego. Tyle że o tym nie wiedziałam i z paniki ścisnęłam dłoń pielęgniarki tak mocno, że poprosiła o zastępstwo lekarza.

Powinni jakoś lepiej to nazwać. Na przykład odszwalnianie. Wtedy skojarzyłoby mi się ze szwaczką, która po prostu przecina nitki nożyczkami i nie zraniłabym tej biednej pielęgniarki. No ale trudno. Trzeba przyjąć na klatę, że nie wszyscy z kliniki będą mnie dobrze wspominać.

Zresztą i tak straciłam na to jakiekolwiek szanse i to nawet nie przez moje przesadne reakcje, bo akurat do nich personel medyczny szybko się przyzwyczaił, tylko przez Szajbusa. Odwiedzając mnie, oczarował pielęgniarki do tego stopnia, że te potem poszarpały się za włosy, a ten idiota dolał oliwy do ognia komentarzem: „nie wiem o jakiego cepa się kłócicie, ale zamknąć ryje, bo mojej siostrze właśnie robią tomograf". Plotki o tym do dziś krążą po całym oddziale radiologicznym. Wielkie dzięki, bracie. Właśnie tego było mi trzeba.

Ale nie tracę nadziei. Na własnej skórze przekonałam się, że ona faktycznie umiera ostatnia, więc wierzę, że nadejdzie taki wspaniały dzień, w którym uda mi się gdzieś pójść i nie narobić sobie sobie obciachu. Może to być nawet w wieku siedemdziesięciu lat, nie szkodzi. Potrafię być cierpliwa, tak jak cierpliwa byłam, aby móc w końcu wypić porządną kawę.

Po powrocie do mieszkania, wsunęłam głowę w drzwi i rozejrzałam się. Nikogo nie dostrzegłam, więc ostrożnie weszłam do środka. Nigdy nie sądziłam, że w wieku dwudziestu jeden lat będę wkradać się do domu tak samo jak w wieku lat piętnastu, gdy wracałam po imprezie, która w wersji przedstawionej rodzicom była nocowaniem u koleżanki. A jednak muszę znów być ninja, bo posterunkowa Merlin ma szósty zmysł, jeśli chodzi o łamanie zakazów. Szczególnie bez jej udziału.

Buty do spierdalaniaWhere stories live. Discover now