2. Radosna nowina

825 67 11
                                    


To nie budynek, to moloch. 

Osiem pięter z absurdalnie długimi korytarzami o absurdalnie wysokich sufitach i absurdalnie ciężkich drzwiach. Do tego wszystkie są brązowe, dwuczęściowe i oczywiście bez żadnych oznaczeń. Mogłam wykrzesać z siebie więcej samozaparcia i pojawić się tutaj wcześniej choć jeden raz. Wtedy znalezienie drzwi, za którymi mam się stawić nie zajęłoby mi aż dwudziestu minut. 

Weszłam na salę sądową i przeszłam między dwoma rzędami drewnianych ław. Wszystkie są puste, bo rozprawa jest zamknięta, a sama informacja o niej nie jest znana nikomu poza mną, Stelmanem i Aleksem, który już tu na mnie czeka. Tym razem w roli prokuratora. 

– Dzień dobry, Emily. 

– Oby był dobry. 

– Będzie, to czysta formalność. 

Otworzyłam barierkę oddzielającą publiczność od głównej nawy i zajęłam miejsce przy stole, na którym stoi tabliczka: Oskarżyciel. Wygładziłam czarną spódniczkę i poprawiłam kołnierz czerwonej koszuli, czując jak mnie uwiera. Jest dobrze skrojona, w końcu wybierał ją dla mnie Luis, ale i tak mnie dusi. W ogóle jakoś wszystko dziś sprawia, że mi niewygodnie. Rajstopy drapią skórę, a oksfordki wydają się za ciasne. 

Położyłam dłonie na stole, plotąc je ze sobą i spojrzałam na Aleksa. Właśnie w takich chwilach jak ta, gdy siedzę przy człowieku, który urodził się w garniturze, a jego poród przyjmowano na sali sądowej, doskonale widać rozbieżność światów, w których funkcjonujemy. Ani odrobinę nie jest przejęty, w skupieniu przegląda dokumenty, obracając piórem wiecznym między palcami. Czuje się tu jak ryba w wodzie, zaś ja chcę jedynie, aby to się już skończyło. 

Na salę wszedł protokolant, a chwilę po nim starsza kobieta w długiej todze i łańcuchu na szyi. Niesie grubą teczkę, na którą patrzę z mieszaniną przerażenia i nadziei. Te dwa uczucia towarzyszą mi ostatnio cały czas, bo od tego, co znajduje się w tych aktach zależy, czy zacznę w końcu normalnie sypiać. 

Papier ogólnie definiuje moje życie. Książka, umowa ze Stelmanem, licencje i upoważnienia zamknięte w kancelarii, pełnomocnictwo Aleksa, wiszący mi nad głową cyrograf... Karty, kartki, karteczki decydujące o moim losie. Tak ważne, a podatne na każdy żywioł. 

Usłyszałam skrzypienie i powiodłam wzrokiem ku bocznemu wejściu. Serce mi zamarło, a oddech stał się tak zimny, jakbym zamiast płuc miała kry. W drzwiach pojawiło się czterech funkcjonariuszy służby więziennej w mundurach z grubymi pasami, przez które przewieszone są gumowe pałki. Jednak to nie oni wzbudzili moje zlodowacenie, tylko idąca między nimi kobieta o wielkich okularach. 

Gdy za nią wyłonił się łysy mężczyzna z kolczykiem w uchu, kry w płucach zaczęły pękać. Ubrani są w identyczne szare kombinezony i skuci kajdankami, a mimo to boję się ich równie mocno, jak w chwili, w której władowali się do pseudo-taksówki. 

Nie powinnam była tu przychodzić. Aleks mógł mi przekazać, jaki zapadł wyrok przez telefon. Po co się uparłam? No tak, chciałam oddzielić przeszłość grubą kreską i z optymizmem wejść w czwarty etap. Chciałam być, kurwa, odważna. Tyle że w ich przypadku to się nie sprawdza. Nie jestem na to gotowa. Już samo bycie z nimi w tym samym pomieszczeniu sprawia, że kurczę się w sobie.

Razem z obrońcami usiedli przy takim samym drewnianym stole, tyle że z tabliczką: Oskarżony, a funkcjonariusze stanęli za nimi. Facet zwalił się na krzesło okrakiem, kładąc skute dłonie między nogami. Widząc go w świetle dziennym, mam jedno skojarzenie. Cyklop. 

Może i ma dwoje oczu, ale właśnie tak wyobrażam sobie cyklopów. Ubitych, łysych na głowie, a owłosionych wszędzie poza nią. Wszystko w nim jest ohydne. Każdy kręcony włosek na ramieniu, każde przebarwienie na szyi, każda cząstka skóry, która łuszczy się i odpada. 

Buty do spierdalaniaDonde viven las historias. Descúbrelo ahora