35. Power Rangers

574 53 15
                                    


Akt I 

Głupiutka dziewczyna pada na brzuch na zimne kafelki. Gdy do nosa dociera zapach detergentów, wkłada ramię w szczelinę pod ubikacją. Wmawiając sobie, że żółta plama obok sedesu to woda, skupia się na parze małych bucików, które wydają się jej znajome i łapie za kostkę z nadzieją, że należy do dziecka, którego szuka. 

Ta głupiutka dziewczyna to ja. 

– Co ta pani robi?

Drzwiczki otworzyły się i nad moją głową stanęła pięćdziesięcioletnia kobieta, trzymając dłonie na ramionach dziewczynki. Cel nietrafiony. 

– Cii... Nie patrz na nią – szepnęła i pognała z małą do wyjścia. 

– Przepraszam, pomyliłam się! – krzyknęłam, podnosząc się z podłogi.  

Odkaziłam ręce i przeklinając brak zdolności tropiących, wyszłam na korytarz. Ubikacja to ostatnie pomieszczenie na piętrze Domu Kultury, które generał-demon wyznaczył mi do sprawdzenia, ale Alana nie znalazłam. Oby listy reszty poszukiwaczy okazały się lepsze, ponieważ zapada już zmierzch.

Szklane żaby i ślimaki rzucają tęczową łunę na zachwycone rodzinki, które powoli zmierzają do wyjścia. W budynku kręcą się już tylko pracownicy, chowając dekoracje gry miejskiej. W holu stoi dyrektorka obiektu i z wdzięcznością potrząsa dłońmi wychodzących. Obróciła się do kolejnego, lecz ten nie przybył z datkiem, tylko prośbą o użyczenie radiowęzła, aby nadać ogłoszenie o zaginionym dziecku. 

– To stary sprzęt. Nie wiem, czy działa.

Choć Aleks zareagował spokojnie na odmowę, w oczach czai się gotowość zarówno do przekupstwa, jak i wyrachowanej groźby. Nic dziwnego, bo scenariusz, w którym Alan wejdzie na pasy na czerwonym świetle jest tak samo prawdopodobny, jak to, że porwie go samochód o przyciemnianych szybach i wywiezie do innego kraju. 

Kobieta już miała uciec przed nadciągającą zamiecią śnieżną, gdy obok pojawiła się pani wiosna. Z dzieckiem na rękach, choć nie tym, którego wszyscy szukamy. 

– Pozwól mi ją zatrzymać – oznajmiła Mon, głaszcząc białe jagnię – Dobrze się nią zaopiekuję.

– Jest wypożyczona. Musimy ją oddać właścicielowi farmy. 

– Lepiej sprawdziłaby się jako pies tropiący. Udowodnię to – uniosła Josephine do klatki piersiowej księcia ciemności – Wąchaj i znajdź podobnego, tylko mniejszego. 

Owca zabeczała, otworzyła pyszczek i dziabnęła krawat Aleksa. 

 – Josephine, nie! – natychmiast się cofnęła i materiał napiął się, serwując Aleksowi małe podduszanko – Od poliestru możesz się zatruć. 

– Naprawdę właśnie to uznałaś za największy problem? – spojrzeniem zrzucił jej na głowę górę lodową, a Mon prześlizgała się po niej z gracją łyżwiarki figurowej.

– No a co innego? 

– Brak tresury – poluźnił splot przy szyi i przejechał po materiale, dociskając go do siebie. Do połowy długości, bo końcówkę gryzaka wartego kilka koła z lubością żuje sobie owieczka.

– Aleks... – spojrzała na niego jak na idiotę – To owca. Jak nauczę ją aportować to będzie sukces. 

Kosmita ze zgasłej gwiazdy, gdzie panuje wieczna zmarzlina zacisnął nasadę nosa, wzdychając ciężko, aby nie wywołać wojny międzygalaktycznej z planetą różu i brokatu. Ciekawe, czy ja i Nico też tak wyglądaliśmy na początku w oczach innych? Jak ogień i woda, które nie powinny mieć ze sobą nic wspólnego, a jednocześnie nie są w stanie nie wchodzić w interakcje i z każdej z nich wychodzi tylko coraz większy chaos.

Buty do spierdalaniaWhere stories live. Discover now