~8~

1.7K 168 9
                                    

Wszystkie bronie palne były w użyciu. Jedynie Carl starał się uspokajać małą Judith, a Aileen obserwowała, czy któremuś ze szwendaczy nie udało się przypadkiem pozostać przy egzystencji. Spadały, jakby z nieba, jak gwiazdy, tylko że w przeciwieństwie do nich, wypowiedzenie życzenia nie dałoby żadnych pozytywnych skutków. Wypuszczali pocisk za pociskiem. Stos szwendaczy cały czas się powiększał. Nie miały końca. Zatorowały drogę do drabiny. Dziewczyna zauważyła jednego poruszającego się szwendacza. Pełzał wśród innych, już nieruszających się. Podeszła do niego i chwyciła za rękojeść sztyletu. Wbiła mu go w głowę lekko wykrzywiając twarz. Cofnęła się i ponownie wypatrywała. Strzały Daryla tkwiły w niemal co drugiej czaszce spojrzała w jego stronę. Chciał sięgnąć po kolejną strzałę, lecz nie mógł tego zrobić. Zaczął szybko przeszukiwać kieszenie. Zorientował się, że jako jedyny nie posiada broni białej.

- Daryl! - krzyknęła i wyjęła mały nożyk kuchenny - Masz! - wyrzuciła go, a ten sunął po podłodze wpadając wprost pod stopy mężczyzny. Pochwycił go w ręce i zaczął, tak jak Aileen, obserwować stos. Dobijał ich, nim dziewczyna zdążyła spostrzec, że którykolwiek się porusza. Była pod wrażeniem jego spostrzegawczości. Wtem szwendacze przestały spadać. Wszyscy odetchnęli z ulgą, a niektórzy zsunęli się na ziemię ze zmęczenia.

- Chyba nie jest nam dane się wysypiać - odparł Glenn. Nikt mu nie odpowiedział.

Daryl spojrzał w górę i nasłuchiwał. Nie usłyszał żadnego warczenia. Bez zbędnego zastanowienia zaczął wspinać się po szwendaczach.

- Złaź - powiedział stanowczo Rick - ja to zrobię.

- Pieprz się - odpowiedział mu nadal się wspinając.

- Że co?

- To co słyszałeś - odparł - już wystarczająco dużo narobiłeś - chciał się podciągnąć do góry, lecz ręka szwendacza urwała się i spadła tuż przed Aileen. Jęknęła.

- Chciałem mu tylko pomóc!

- Ty i ta twoja dobroduszność - zaniechał  dalszych ruchów - jak zwykle spóźniona.

Rick odwrócił się, poszedł do pokoju kuchennego i trzasnął drzwiami. Huk był na tyle głośny, że niejeden członek grupy wzdrygnął się na ten dźwięk lub przymrużył oczy. Daryl kontynuował wspinaczkę.

- Co zamierzamy zrobić z tymi cuchnącymi nie-stworzeniami? - zapytał Tyreese całkowicie ignorując sprzeczkę dwóch mężczyzn.

- Musimy je jakoś stąd wynieść - odparła Maggie.

- Tak, ale na pewno nie tak w całości. Są za ciężscy, a na dodatek kończyny mogłyby się pourywać - zagaił Glenn drapiąc się po głowie ze skwaszoną miną.

- Wynieśmy ich w workach - zaproponowała Aileen dołączając do rozmowy - tyle, że najpierw będziemy musieli ich - pauza - poćwiartować i odlać krew.

Popatrzyli po sobie. Pomysł wydał się im całkiem dobry.

- Będzie z tym dużo roboty - powiedziała Sasha - ale na nic innego chyba nie wpadniemy. Chodźmy zobaczyć, jak wiele jest worków - ruszyła w stronę kuchni, lecz Tyreese złapał ją za ramię.

- Tam jest Rick - przypomniał - niech ochłonie, Daryl go nieźle rozwścieczył.

- Twój brat nazywa się Carl - mówiła do małej - Carl - powtórzyła - a tata Rick - spojrzała w jej oczy z uśmiechem - Rick - powiedziała wyraźnie.

- Caarghl - odpowiedziała jej.

- Już prawie malutka, już prawie - pochwaliła ją - C a r l - przeciągnęła wyraz.

- Caarghuul - pisnęła Judith.

- Aj, no jeszcze długa droga przed nami - odparła Aileen śmiejąc się.

- Masz do tego rękę - Maggie poklepała ją po ramieniu - do dzieci znaczy się.

- Bardzo lubię dzieci - odpowiedziała - ale nie, nie w takim sensie - starsza dziewczyna zachichotała - jak mu idzie?

- Nie potrafi mu przemówić do rozsądku, Rick cały czas siedzi na krześle i skrobie napisy na drewnianym stole. Carl stara się go przekonać, by w końcu pomógł wynosić ciała, ale to nic nie daje. Sasha już tam prawie wymiotuje przy tym smrodzie. Spuszczanie krwi również nie jest zbyt przyjemne, coś o tym wiem. Trzy worki już zostały wyniesione przez Daryla, za każdym razem wysypuje szczątki gdzieś tam w lesie i wraca z workiem. Mamy ich tylko sześć, więc musi na nie uważać.

- Rick ostatnio dostaje w kość, wpierw od syna, teraz od Daryla - westchnęła.

- Tyle, że tym razem słusznie. To jego wina, ale doskonale wiem, że tego nie chciał.

Nastąpiła chwilowa cisza.

- Widzę, że Carl już ci ufa - wskazała na Judith - pozwolił ci się nią zająć.

- Tak, cieszę się z tego powodu. Malutka jest przeurocza.

- Nie wątpię - powiedziała Maggie i w tym samym momencie do sypialni wszedł Carl.

- Pomoże przy odlewaniu krwi pod prysznice, nie chce wynosić ciał, bo Daryl się tym zajmuje i twierdzi, że może z tego wyniknąć kłotnia.

- To ja zajmę się wynoszeniem - odrzekła Aileen.

- Nie widzę przeciwwskazań - powiedziała Maggie i mrugnęła jednym okiem do cekinowej.

- W takim razie kroję ja, Sasha, Beth i Michonne, odlewają Maggie, Glenn oraz Rick, a wynoszą Aileen, Daryl.

- A Tyreese?

- On ładuje bronie palne w zbrojowni - odpowiedziała Maggie - myślę, że Judith nic się nie stanie, gdy zostanie tu sama, łóżko i materace wokół zdają się być bezpieczne dla maluszka nawet, jeśliby spadła z łożyska. W końcu materace zamortyzują jakikolwiek upadek, mała nawet nic nie poczuje.

Carl chwilę się zastanawiał.

- Tak, nic jej nie będzie.

- Mamy sporo do roboty - odrzekła Aileen - bierzmy się do pracy - wstała z łóżka i poszła do kuchni po wypełniony po brzegi worek ze zgniłym, ludzkim mięsem.

Rozdział zakończony!😊

Liczę na gwiazdki i komentarze!💫

Pozdrawiam!🙆

Koliber | TWD✔Where stories live. Discover now