~25~

1.4K 98 157
                                    

Rick'owi drżały ręce, gdy colt python był wycelowany prosto w twarz jego najlepszego przyjaciela. Daryl rozłożył ręce. Poddał się.

Odbezpieczył rewolwer.

Ścisnął rączkę colt'a.

Kusznik przymknął oczy. Wszyscy wstrzymali oddech.

Napięcie rosło z każdą sekundą.

"Zrobi to?"

"Nie."

"Nie może."

"Błagam, niech to się już skończy."

Lider posłał nabój w powietrze.

Upuścił rewolwer.

Podniósł ręce.

On też się poddał.

Gwałtownie objął Daryla obiema rękoma. Zachwiał się. Poklepał go mocno po plecach.

Po policzkach obydwu mężczyzn spłynęły łzy.

- Nie pozwolę ci umrzeć, słyszysz? - powiedział stanowczym głosem.

- To bez sensu, Rick. Ja już nie mam dla kogo żyć - odparł smutno. Wszyscy członkowie grupy opuścili głowy. Chwycił jego przedramiona.

- A ja? A my wszyscy? - skierował swój wzrok na grupę. Każdy miał ochotę zapaść się pod ziemię, uciec, schować. 

- Daryl, proszę, bądź silny. Odpuść sobie śmierć z muszki mojego pistoletu. Nie każ mi do ciebie celować - kusznik wypuścił kolejną porcję łez.

- Dobra, ale jeśli stwierdzisz, że w jakikolwiek sposób musielibyście ryzykować życie z mojego powodu, odpuśćcie, rozumiesz? - zapytał lekko podniesionym głosem. 

Rick skinął głową na potwierdzenie. Nastąpiła krótkotrwała cisza zakłócona głosem Michonne.

- Znajdźmy jakieś miejsce na nocleg.



Po czasie, stary hangar stał się przytulnym schronieniem.

- Wezmę pierwszą wartę - odrzekł Daryl.

- Jesteś pewien, że...

- Tak! - warknął, jego słowa były niepodważalne. Glenn zaproponował mu pełnienie warty we dwójkę, by miał z kim wymienić zdania, lecz nie chciał nawet o tym słyszeć.

Pragnął być sam. Całkowicie sam.



Wszyscy spali, a oglądanie niechlujnego warkocza zdawało się być fascynującym zajęciem.

- Aileen... Aileen... - chlipał.

- Dlaczego płaczesz?

Podniósł gwałtownie głowę. Miał wrażenie, jakby ją słyszał. 

- C-Co?

- Dlaczego płaczesz?

- Coś jest ze mną nie tak... Mocno nie tak... - powiedział sam do siebie, ukrył twarz w dłoniach.

- Wcale nie.

- Wynoś się z mojej głowy!

- Nieładnie tak wypraszać gości.

- Odczep się!

- Po prostu spójrz przed siebie - podniósł powoli głowę.

Siedziała, ze zgiętymi nogami w kolanach, dłonie oparte miała na posadzce. Uśmiechała się serdecznie w jego stronę. Dzieliło ich około dwóch metrów.

- Kurwa, ja zwariowałem - szepnął sam do siebie patrząc na jej cekinowe spodenki.

- Czasami warto jest stracić rozum, czyż nie? - oparła głowę na swoim lewym ramieniu - Rozluźnij się trochę, chciałam cię po prostu zobaczyć. 

- Oh, gdybyś wiedziała jak bardzo za tobą tęsknię...

- Dlaczego za mną tęsknisz? Przecież cały czas jestem obok ciebie - uśmiechnęła się.

- Aileen, ja... Ja poznałem prawdę...

- Wiem, wiem Darylku - gęsia skórka pokryła jego skórę - widzisz, miałam rację, cieszę się, że teraz już o tym wiesz - ukazała zęby w kolejnym uśmiechu. Napawał się każdym jej minimalnym ruchem.

- Czy... Czy ty... Czy ty jesteś nadal...?

- Hah, to dziwne, ale nie - mlasnęła.

- Oh - westchnął - Koliberku, przepraszam, za wszystko, naprawdę ja nie chciałem, żeby...

- Spokojnie, nie martw się już niczym - odparła. Zmierzył jej ubiór wzrokiem. Cekinowa bluza, biały top, cekinowe spodenki i buty ze skrzydełkami.

- Czad, no nie? Mogę znowu mieć na sobie moje zajebiste spodenki i bluzę! 

- Wolałbym, żebyś żyła i żebym mógł wszystko naprawić - po jego policzku spłynęła łza. Zauważyła to.

Dwoma szybkimi ruchami znalazła się tuż obok niego. Jej ruchy wydawały się mu rozmazane, jakby każdy jej gest pozostawiał po sobie białą mgłę. Nierealną, pozaświatową aurę.

- Pragnę objąć cię rękami i już nigdy nie wypuścić - powiedział jej patrząc w oczy.

- A więc to zrób - odrzekła, a on rozłożył ręce najbardziej jak tylko mógł i pragnął uścisnąć ją najmocniej, jak tylko potrafi. Jednak gdy tylko jego ramiona zdawały się dotykać jej nikłego ciała, Cekinowa niemalże rozpłynęła się w powietrzu. Zniknęła.

- Aileen? Aileen! - krzyknął - Nie, proszę nie odchodź!

- Wszystko w porządku? - usłyszał zaspany głos syna szeryfa. Carl przetarł oczy.

- Ona tu była! Ona TU była!

- Ale kto?

- Aileen!

- Zdawało ci się, masz zwidy.

- Nie, nie Carl, ona tu była, naprawdę!

- Dobra, skoro już wstałem, wezmę twoją wartę.

- Nie wierzysz mi! - powiedział z obruszeniem w głosie.

- Daryl, ona nie żyje i wszyscy musimy się z tym pogodzić. Informacje, o które dzisiaj się wzbogaciłeś mogły nieco namieszać w twojej głowie. Połóż się spać, to pomoże. Rano musimy ruszać dalej, uciekać od tego skubańca - odparł pocierając twarz na rozespanie. Kusznik ułożył się na boku.

- Kocham cię, Aileen - wyszeptał. Carl spojrzał na niego ze współczuciem.

"Ja ciebie też" - zdawało mu się, jakby mówiła mu te słowa wprost do ucha. Zasnął ze ściśniętą plecionką w ręku, myśląc o nowym dniu. Nie chciał się poddawać. Już nie. Wiedział, że Aileen patrzy na niego z góry. Wiedział, że nie może pozwolić, by Negan dorwał ich w swoje ręce. Wiedział, że zrobi wszystko, aby grupa była bezpieczna.

~•~•~•~

- Rozpoznaję te ślady! Jesteśmy blisko tych skurwysynów! Dorwę ich, dorwę! - Negan podniósł pięść, a w jego oczach wirowała wściekłość. Ominęli znak "Witamy w Shreveport'cie!", a pisk opon zostawił po nich ślad na asfalcie.

  ~•~•~•~  


KONIEC

Koliber | TWD✔Where stories live. Discover now