Brudne miasto

450 68 12
                                    

Padał deszcz. Brudne ulice Pirrel spływały wodą, która tworzyła kałuże pod ścianami domów i wlewała się do piwnic. W otwartych drzwiach burdeli stały kolorowowłose prostytutki, zachęcające nielicznych przechodniów do wejścia i zasmakowania wszystkich atrakcji. Na każdym rogu stali cwaniaki i cwaniary. Ubrani na czarno, z torbami przewieszonymi przez ramię, wyglądali jak wklejeni w brudny krajobraz. Oni nie musieli zachęcać nikogo. I tak każdy chciał kupić od nich towar.

Adam szedł przed siebie, nie zwracając uwagi na zacinający deszcz. Kilka osób coś do niego zawołało, ale zignorował to, głównie dlatego, że nie znał slangu Pirrel. Przeszedł obok jednego z domów publicznych. W drzwiach jakaś para uprawiała seks, w niewygodnej pozycji, opierając się o ścianę. Chłopak odwrócił wzrok. Stojąca w kolejnych drzwiach prostytutka złapała go za rękę i położyła ją sobie na piersiach. Wyrwał się jej, jedynie przelotnie zerkając na jej twarz i spadające na policzki różowe włosy. Kolorowe włosy pozwalały odróżnić prostytutki od innych dziewczyn, były jak swoista reklama przenośnego burdelu „tylko tutaj porządny seks w dobrej cenie". Albo raczej „kiepski seks, ale za to kilka porządnych weneryków". Adam wzdrygnął się mimowolnie i przyśpieszył kroku. Usłyszał czyjś krzyk, a potem padł strzał. Chwilę później kolejny. Na szczęście były daleko. Chłopak przeszedł przez umowną granicę i znalazł się w Dystrykcie Głównym. Odetchnął. Chociaż przechodził przez Pirrel kilka razy dziennie, wciąż nie mógł się przyzwyczaić do tego zdegenerowanego świata pierwotnych popędów i ludzi, którzy różnili się od zwierząt tylko pionową postawą ciała.

Dystrykt Główny był główną, ale najmniejszą dzielnicą Grime. To tutaj znajdowały się urzędy, szkoły, uniwersytet i komisariat. Wartownicy patrolowali ulice, uważnie przypatrując się wszystkim przechodniom. Za jedno krzywe spojrzenie można było dostać kolbą karabinu po nerkach albo spędzić noc w areszcie. Adam wiedział o tym aż za dobrze. Deszcz przestał padać, ale chłopak nie zdjął kaptura, żeby jak najmniej rzucać się w oczy. Ostatnim czego potrzebował były dodatkowe siniaki na, i tak poturbowanym, ciele. Wyszedł na plac, pewny, że tym razem uda mu się dotrzeć do szkoły bez żadnych niespodzianek, kiedy ktoś do niego krzyknął:

– Ej! Dziecko wojny! To nie siedzisz już w kryminale?

Adam zacisnął zęby i powoli odwrócił głowę. Za nim stał Marcus i uśmiechał się głupkowato.

– Co jest? Nie słyszałeś pytania? Nie liżesz już dup współwięźniom, żeby przestali cię prać? – Marcus zbliżył się do Adama.

– Już nie. Przyszła twoja matka i powiedziała, że chętnie się ze mną zamieni.

– Ty skurwysynie... – wysyczał Marcus, wymierzając cios. Adam uchylił się, ale niedostatecznie szybko i pięść trafiła go w ramię. Zachwiał się, ale utrzymał na nogach. Popatrzył w ziejące wściekłością oczy przeciwnika. Marcus rzucił się na niego, przygważdżając do ziemi. Adam starał się go odepchnąć, ale tamten był od niego kilkanaście kilo cięższy. I w dodatku miał o wiele lepszą pozycję do walki. Okładał Adama po twarzy, bijąc na oślep. W pewnym momencie ręka, która miała trafić Adama w skroń, uderzyła z całą siłą w brukowaną ulicę, zamiast w ciało. Marcus krzyknął z bólu, chwytając się drugą dłonią za krwawiące kłykcie. Adam wykorzystał okazję, by zepchnąć z siebie przeciwnika. Stanął na nogi i czekał. Marcus ponownie natarł, ale Adam był szybszy. Wymierzył mu cios w żebra, a potem złapał go za zranioną rękę. W spojrzeniu tamtego błysnął ból, który po chwili zamienił się w nienawiść.

– Odszczekaj to, co powiedziałeś o mojej matce – wychrypiał. – Albo cię zabiję.

– Chciałbyś. – Adam splunął. – Odpierdol się ode mnie.

– Sam się pierdol. Zawszone dziecko wojny.

– Syn luksusowej dziwki.

– Zamorduję cię! – wrzasnął Marcus.

Całym ciałem natarł na Adama. Chłopak nie był w stanie go odeprzeć i znów upadł na ulicę. Marcus, ogarnięty szałem, uderzał. Ciosy spadały na ręce Adama, którymi zasłonił twarz, na jego klatkę piersiową, ale kilka znów minęło jego ciało o centymetry. Tym razem jednak Marcus nie zwracał uwagi na ból pociętych kamieniami rąk. Adrenalina sprawiała, że liczyło się bicie, nieważne, czy celne. A może to nie była adrenalina tylko żądza mordu? Adam czuł, że jeszcze chwila, a straci przytomność. Ból potłuczonych kości i poranionego ciała stawał się nie do wytrzymania. I nagle ciosy przestały spadać. Ktoś pociągnął Adama i postawił go do pozycji pionowej. Chłopak zobaczył przed sobą dwóch wartowników, jeden trzymał Marcusa, drugi celował bronią na zmianę w walczących przed chwilą chłopaków. Trzeci wartownik zapewne trzymał Adama.

– Co tu się odpierdala? – warknął ten z karabinem.

Nie otrzymał odpowiedzi.

– Co jest? Nagle mowę wam odebrało? Gadać, ale już!

Na jego znak wartownicy uderzyli zatrzymanych w zgięcia kolan. Adam wylądował na ziemi, zdzierając sobie kolana. Wartownik nachylił się nad nim.

– No, to może z tej pozycji powiesz mi coś ciekawego?

Przesłuchanie trwało jeszcze pół godziny. Kiedy się skończyło obaj przesłuchiwani byli bardziej poturbowani i posiniaczeniu niż po bójce, od której się zaczęło. Wartownicy przetransportowali ich do więzienia, mieszczącego się po drugiej stronie Dystryktu Głównego. Wepchnęli obu do jednej celi i zatrzasnęli ciężkie, drewniane drzwi. Adam nie był pewny, czy da radę doczołgać się do pryczy, ale spróbował. Po kilku nieudanych próbach padł na materac. Zamknął oczy, mając nadzieję, że się nie wykrwawi. Ani, że Marcus nie zadźga go przez sen.

                                                                                           ***

Sellaginella przeczesała palcami włosy i naciągnęła na siebie pomiętą, czarną koszulkę. Jeszcze raz sprawdziła czy miała cały towar, po czym wyszła na zewnątrz. Mieszkała w jednym ze squatów, opuszczonych przed laty budynków, ustawionych w trzech rzędach na granicy Krigu Przyległego A i Krigu Głównego.

– Wychodzisz już? – zapytała Nikotiana, stojąca kilka metrów dalej.

– Tak.

– Idziesz do Pirrel?

– Tak.

Nikotiana skinęła głową. Sellaginella nie powiedziała nic więcej, ruszyła przed siebie, by po chwilę rozpłynąć się w ciemności. Nikotiana znów skinęła głową. Też powinna była wychodzić, w końcu do Pearli i Luksa wcale nie było dużo bliżej niż do Burdelu, a towaru miały tyle samo. Dziewczyna weszła do squatu, szybko się przebrała i spakowała kolorowe pudełeczka i woreczki do dwóch dużych toreb, które przewiesiła przez ramię. Przymknęła drzwi do mieszkania. Nie było w nim nic, co mogłoby posłużyć za łup dla złodzieja. A poza tym drzwi nie miały zamka, ani klamki. Nikotiana ruszyła powoli w kierunku luksusowych dzielnic, w przeciwną stronę niż Sellaginella. Tej nocy obie cwaniary sprzedawały towar w dzielnicach, w których się wychowały.

My, splugawieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz