Eksterminacja

96 11 14
                                    

– Jak to degantem? – zapytał Adam, otrząsnąwszy się z letargu, jednak pytanie trafiło w próżnię.

Chłopak potrząsnął głową. W korytarzu było niemal zupełnie ciemno, jedynie słabe światło sączyło się przez szparę między ościeżnicą a drzwiami do klitki Longina. Na ile Adam mógł się zorientować był sam.

Nagle uderzyło w niego wszystko to, co działo się przez kilkanaście poprzednich godzin. Miał wrażenie, że jego mózg rozpada się na maleńkie kawałeczki, a w każdym z nich połyskują, niczym ostrza, urywki wspomnień. Lodowate spojrzenie wartownika, niosącego nieprzytomną Sally, atak zmiennokształtnych, Longin przesuwający nożem po szyi Adama, puste spojrzenie Verdi. Gdzieś na granicy świadomości chłopaka błysnęły ciemnoniebieskie oczy, ale nie potrafił ich umiejscowić w czasie, ani przestrzeni. Zachwiał się na nogach i osunął na wilgotną ścianę. Zamknął oczy, przyciskając dłonie do skroni, za wszelką cenę próbując pozbyć się niechcianych obrazów. Bezskutecznie.

– Adam?

Podniósł głowę. Nad sobą zobaczył twarz Sally, oświetloną od dołu latarką. Jej blada cera wyglądała jak zrobiona z wosku, a jasne oczy sprawiały wrażenie pozbawionych tęczówek i źrenic.

– Myślałam, że Longin cię... – urwała speszona.

– Zabił – dokończył za nią, wpatrując się uważnie w twarz dziewczyny. ­– Myślałaś, że Longin mnie zabił.

Był zdziwiony z jaką łatwością to zdanie przeszło mu przez gardło. Jakby wypowiedziane na głos straciło wszelką moc sprawczą. Sally uśmiechnęła się lekko.

– Mniej więcej.

Nacisnęła klamkę i weszła do klitki Longina, zamykając za sobą drzwi. Korytarz pogrążył się w ciemności. Adam oparł głowę o ścianę, biorąc głęboki oddech.

– Myślałaś, że Longin mnie zabił – powtórzył cicho.



Nie powinien był spać w ten sposób. To była pierwsza myśl Adama, kiedy otworzył oczy i poczuł tępy ból w dole kręgosłupa oraz zupełnie zdrętwiałe ręce. Wyprostował się, przyciskając łopatki do oparcia niewygodnego krzesła, dopóki nie usłyszał jękliwego skrzypnięcia starego drewna. Pokręcił głową w jedną i drugą stronę, chcąc rozruszać zesztywniałą szyję.

Poprzedniego dnia wieczorem, kiedy niechciane obrazy przestały pojawiać mu się przed oczami, być może na skutek uporządkowania myśli, a być może po prostu zmęczenia, Adam podniósł się z wilgotnej ziemi i po omacku wszedł do klitki Longina. Stanął zaraz za drzwiami, słuchając równomiernego oddechu śpiących. Już wcześniej domyślił się, że prawdopodobnie nocują we trójkę na materacu, głównie dlatego, że w malutkim pomieszczeniu trudno byłoby nawet usiąść w innym miejscu niż materac. Adam rozejrzał się, świadomy, że nic mu to nie da – w pokoju było ciemno choć oko wykol.

– Jeszcze nie zwariowałem – mruknął cicho, postanawiając że nigdy nie położy się do łóżka z psychopatycznym mordercą i jego świtą. Przez umysł Adama przemknął obraz ataku zmiennokształtych, kiedy słaniał się na nogach w oparach obłędu, unoszony przez czyjeś ręce. Niebieskie oczy. Adam pokręcił głową, zdecydowany nie pozwolić obrazom nabrać wyraźnych kształtów. Skupił się na poszukiwaniu miejsca, w którym mógłby spać.

Przez moment chciał nawet wrócić na korytarz i ułożyć się pod ścianą, ale zaraz odrzucił ten pomysł, machając rękami jakby odpędzał się przed jakimś owadem. Jego palce natrafiły na krzesło, maksymalnie wsunięte pod biurko. Chłopak ocenił, że spanie na siedząco z głową opartą na ramionach ułożonych na blacie, to dobry pomysł. Kiedy się obudził okazało się, że jednak taki nie był.

My, splugawieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz