Relki leczą umysł

95 15 2
                                    

Nieruchome powietrze wypełnił ich głośny oddech. Longin przesunął palcami po kręgosłupie Verdi, jednocześnie przyciskając dziewczynę do siebie. Zbliżył twarz do twarzy zielonookiej i całował powoli jej policzki, czoło, szyję, chłonąc znajomy zapach, gładkość skóry, delikatne drżenie ciała, wywołane jego dotykiem. Usta Longina ponownie odnalazły usta Verdi. Pocałował ją mocno, zachłannie, powodowany irracjonalnym strachem, że dziewczyna nagle zniknie. Zacisnął dłonie na biodrach Verdi, przytrzymując ją przy sobie. Umysł podsunął mu obraz dziewczyny atakowanej przez wartowników. Zabijanej celnym strzałem z karabinu. Longin otworzył oczy przerażony własnymi myślami.

Nigdy na to nie pozwolę, pomyślał.

Nie mógł popełnić więcej błędów.

Nie mógł stracić Verdi.

                                                         ***

Magazyn żywności dla dzielnicy wydzielonej Pirrel znajdował się na obrzeżach głębokiego Burdelu. Mieścił się w dużym budynku z pustaków, przykrytym blachą falistą, który wyglądał jakby mógł się zawalić przy mocniejszym podmuchu wiatru. Sprawiał wrażenie typowej dla Pirrel fuszerki, którą odwaliło kilku naćpanych robotników za pół grima na godzinę. Jedynym porządnym elementem konstrukcji były stalowe, dwupłatowe drzwi, których dzień w dzień pilnował pijany wartownik. Dwóch kolejnych mundurowych, zwykle nie mniej pijanych, pełniło wartę w środku magazynu.

Raz na dwa tygodnie odbywało się wydawanie żywności, za którą płaciło się bonami rozdawanymi w zakładach pracy i szkołach. Prostokątne karteczki opiewały na rozmaite ilości produktów w zależności od zarobków (albo ocen), a także zależnie od pochodzenia. Niebieskie bony były w całości zadrukowane nazwami rozmaitych produktów. Czarne natomiast rzadko zapewniały ich posiadaczom coś więcej niż suchy prowiant, umożliwiający przeżycie.

W głębokim Burdelu mieszkańcy raczej nie kalali rąk pracą, więc jedynym sposobem zdobycia bonów żywnościowych była ich kradzież. Szybko jednak zorientowali się, że zamiast przywłaszczać sobie prawie nic niewarte karteczki, można okraść sam magazyn.


Sally stanęła pod południową ścianą magazynu żywności i podniosła wzrok na okno, znajdujące się dwa metry nad jej głową.

– Niech to szlag – mruknęła pod nosem, zła, że wcześniej nie pomyślała o tym, jak się do niego dostanie.

Zwykle przy włamaniach do magazynu towarzyszyli jej Longin i Verdi, więc wystarczyło tylko ustalić, kto kogo podsadzał. Czasem też sama organizowała sobie podwyższenie, używając najczęściej połamanych krzeseł albo śmietników, które zabierała po drodze spod cudzych domów. Teraz nie miała nic. Rozejrzała się licząc na to, że w zasięgu wzroku znajdzie cokolwiek, co pomogłoby jej sięgnąć do okna. Nic z tego.

Zazgrzytała zębami na myśl, że będzie musiała szukać odpowiedniego sprzętu, a potem taszczyć go pod magazyn albo, co gorsza, poprosić Longina o pomoc. Zaklęła. Nie jadła od prawie doby i pusty żołądek zaczynał dawać się jej we znaki, a nie zanosiło się na szybką zmianę takiego stanu rzeczy. Chyba, że...

                                                     ***

Chciało mu się pić.

Adam siedział w ciemności, rozpraszanej tylko przez blade światło padające z okienka, i wyobrażał sobie jak cudownie byłoby przytknąć do ust kubek z zimną wodą. Zapadał w niespokojne drzemki i śnił o chłodnych napojach, zwilżających jego spieczone wargi i zdarte gardło. Budził się przekonany, że po ścianach piwnicy ściekał życiodajny płyn. Szukał najmniejszego strumyczka, choćby najbardziej zatęchłej cieczy, ale ściany były co najwyżej wilgotne. I chociaż usiłował zlizać z cegieł choć troszkę wody, nie był w stanie zaspokoić swojego pragnienia.

My, splugawieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz