Pierwsze i każde kolejne

106 16 2
                                    

Poddał się, kiedy zdał sobie sprawę, że to nic nie da.

Zrezygnował, gdy dotarło do niego, że dla Longina był tylko przeszkodą w ochronie zielonookiej.

Zagrożeniem, błędem, pomyłką w dokładnej kalkulacji. Celem do wyeliminowania.

Teraz Adam siedział w swoim zatęchłym więzieniu i opierając się o chłodną ścianę usiłował złagodzić pulsowanie z tyłu głowy. Na niewiele się to zdało i tępy ból ograniczał mu jasność myślenia. Może to i dobrze?

Gdy tylko zamykał oczy widział wirujące jak w kalejdoskopie wspomnienia z poprzedniej nocy.

Nienawiść w oczach Longina.

Strach ścinający Adamowi krew w żyłach.

„Nie wiem, czy masz się z czego cieszyć".

Umrę tutaj, pomyślał chłopak, podciągając nogi pod brodę na tyle, na ile pozwalały mu łańcuchy. Był zdziwiony własnym spokojem i tym, że tak łatwo zaakceptował swój koniec. Martwi przynajmniej nie bywają zmęczeni, pomyślał. Przecież cały czas śpią.

Sam nie spał od kilkunastu godzin i był na granicy wyczerpania nerwowego. Od wyjścia żółtowłosej w napięciu nasłuchiwał kroków na korytarzu i podrywał się na najmniejszy dźwięk, mogący świadczyć o tym, że ktoś za chwilę otworzy drzwi. Jednak nikt tego nie zrobił.

Noc.

Puste ulice Pirrel.

„Nie masz prawa do ostatniego słowa".

Na początku próbował uciec. Desperacko szarpał łańcuchy, ignorując to, że wbijały mu się w kostki i nadgarstek, ale mocowania ani drgnęły. Adam sprawdził, czy chociaż się obluzowały i z przerażeniem stwierdził, że nie mogły tego zrobić. Kajdanki były wmurowane w ścianę.

Potem majstrował przy zamkach, łamiąc sobie paznokcie i zdzierając opuszki. Palce zapiekły, kiedy z bezsilnej złości zacisnął pięści i uderzył nimi o ziemię. Nie mógł sobie pomóc żadnych narzędziem – ktoś opróżnił mu kieszenie.

Chciał krzyczeć, ale wysuszone gardło nie wydawało odpowiednich dźwięków. Mimo to Adam próbował, dopóki zupełnie nie stracił głosu. Wtedy opadł na kolana, a po jego twarzy potoczyły się łzy.

- Nie chcę umierać – mamrotał, pociągając nosem. – Błagam... Nie chcę...


Teraz zobojętniał na wszystko dookoła. Nie zwracał już uwagi na kroki, otaczającą go ciemność czy smród, którym przesiąknięta była piwnica. Nawet Longin przestał być dla Adama kimś rzeczywistym, a stał się tylko niewyraźnym obrazem na krańcach świadomości. Wyobrażeniem. A jak można bać się wyobrażenia? Przecież ono nie istnieje, więc nie jest w stanie zrobić komukolwiek krzywdy.

Pistolet przystawiony do czoła.

„Kolaborantów zastrzelę samodzielnie".

Strzał.

- Nie! – wychrypiał chłopak, przyciskając otwarte dłonie do skroni. – Odejdź!

Nie chciał tego widzieć. Nie chciał jeszcze raz tego przeżywać. Wszystko, tylko nie to!

Głód, pragnienie i brak snu wyssały z niego całą wolę walki. Już nie obchodziła go zielonooka, walka z wartownikami, splugawienie się. Nie pamiętał po co właściwie przyszedł do Pirrel, nie potrafił wzbudzić w sobie uczuć, które jeszcze niedawno przyciągnęły go do Burdelu. Miał wrażenie, że stał się pusty w środku. Jak wydmuszka.

My, splugawieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz