Dzień w piekle

185 30 10
                                    


Adam obudził się jeszcze bardziej zmęczony niż był, kiedy kładł się spać. Całą noc dręczyły go koszmary, w których na przemian ścigał zielonooką albo czuł wwiercające się w czaszkę kule z jej pistoletu. Wygrzebał się z łóżka i poszedł do łazienki. Ponieważ pracownicy szpitala wstali przed nim, musiał pogodzić się z brakiem ciepłej wody. Prawdopodobnie ostatnie krople ściekły z zardzewiałego kranu, zanim w ogóle otworzył oczy. Umył się szybko pod lodowatym strumieniem i zszedł do poczekalni. Było tak wcześnie, że główne drzwi były jeszcze zamknięte. Stojąca pod ścianą Linka jedną ręką układała na stoliku leki i bandaże, w drugiej trzymając na wpół zjedzoną kanapkę.

– I jak? Wyspałaś się? – zapytał dziewczynę, podchodząc do niej.

– Tak. – Uśmiechnęła się. – I jeszcze raz dzięki za odebranie dostawy.

– Nie ma sprawy. – Adam wzruszył ramionami.

– A jak twoja noc? Dobrze?

– Nie bardzo. Jakoś nie mogłem spać. – Chłopak zastanowił się, czy powinien podzielić się z Linką swoimi domysłami na temat zielonookiej. Zdecydował, że na razie tego nie zrobi, więc powiedział:

– Ciągle myślałem o słowach tego rannego z wczoraj. Wiesz, o zielonych oczach.

Spojrzał na nią ciekawy reakcji. Twarz dziewczyny nie wyrażała niczego.

– Majaczył – orzekła, nie dodając nic więcej i wkładając do ust ostatni kęs kanapki. Patrząc na to, Adam poczuł, jak bardzo był głody.

– Jest coś do jedzenia? – spytał, uznając wątek zielonookiej za zakończony.

– W dyżurce jest jeszcze chleb i chyba jakieś kwaśne mleko. – Wskazała palcem na drzwi z białej sklejki odcinające się na tle brudnoszarej ściany. – W kartonie na parapecie.


Adam pracował w szpitalu już od kilku lat. Prawie codziennie po szkole przychodził pomagać rodzicom, na początku nosząc leki i dokumentację medyczną, potem zajmując się pacjentami na salach i w poczekalni. Szpitale cierpiały na chroniczny brak personelu, dlatego liczyła się każda para rąk. Pielęgniarki i lekarze wykształceni w Szkole Medycznej w Dystrykcie Głównym nocami uzupełniali braki kadrowe, szkoląc wszystkich chętnych w podziemiach budynku. W ten sposób Adam zdobył podstawowe umiejętności. Pozostałych nauczył się w praktyce, co w dużej mierze zawdzięczał Lince. Dziewczyna, pochodząca z Krigu Głównego, skończyła właśnie studia pielęgniarskie i całe dnie spędzała w szpitalu. Ale nawet, kiedy jeszcze się uczyła, Adam nie pamiętał dnia, w którym nie byłoby jej w poczekalni. Podejrzewał, że ona tam mieszka, ale nigdy jej o to nie zapytał. A ona sama nigdy mu nie powiedziała.


Kiedy Adam wyszedł z dyżurki dwuskrzydłowe drzwi były otwarte i, jak każdego ranka, wlewała się przez nie rzeka ludzi. Zajmowali miejsca na plastikowych krzesłach i na lepkiej od brudu podłodze, a pomieszczenie stopniowo wypełniało się krzykami i jękami, przechodzącymi w jeden, wielki lament. Chłopak podszedł do Linki.

– Nie masz dzisiaj szkoły? – zapytała.

– Dzisiaj niedziela – zauważył.

Dziewczyna wzruszyła ramionami, jakby chciała mu przypomnieć, że dzień tygodnia nie miał znaczenia. Wcisnęła mu do ręki jakieś buteleczki z lekami.

– Kolejny dzień w piekle – powiedziała, odwracając się twarzą do pacjentów.

– Witamy – mruknął Adam.

My, splugawieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz