Tylko za oczy

102 16 11
                                    


Adam stał nad popękaną umywalką w niewielkiej dyżurce i wbijał nieobecny wzrok w przybrudzone lustro. Wyglądał okropnie. Prawie nie rozpoznawał własnego odbicia. Miał podkrążone oczy i tłuste włosy, lepiące się do głowy. Ze zdziwieniem dostrzegł siniaka na policzku – nie pamiętał, żeby oberwał w twarz. Dotknął go ostrożnie, zostawiając na skórze krwawe odciski palców.

Potrząsnął głową, usiłując się skupić. Odkręcił kran i umył ręce, patrząc jak zabarwiona na różowo woda znika w odpływie.

Był zmęczony, tak cholernie zmęczony. Obraz zafalował mu przed oczami i chłopak opadł na podłogę, słysząc w uszach nieustanny szum, ale nie mogąc go z niczym skojarzyć.


Budynek szpitala w Pirrel był nieforemną, szarą bryłą z zawilgoconymi ścianami, odpadającym tynkiem i zardzewiałymi ramami okiennymi. Stalowe drzwi, prowadzące do poczekalni, też były skorodowane i zaskrzypiały wściekle, kiedy Adam je otworzył.

W nozdrza chłopaka uderzył smród niemytych ciał, wymiocin i przetrawionego alkoholu. Poczekalnia była tak szczelnie wypełniona ludźmi, że wchodząc Adam nadepnął na rękę kogoś leżącego na podłodze. Rozległ się nieludzki okrzyk bólu i chłopak odskoczył jak oparzony, wpadając na kolejną osobę. Pomieszczenie rozbrzmiało wrzaskiem, który nasilał się z każdą chwilą, a Adam przypomniał sobie, że kiedy tu pracował miał ochotę krzyczeć razem z nimi.

Gdy po kilku dużych strzelaninach w Pirrel personel przestał sobie radzić z wciąż i wciąż napływającą liczbą rannych, lekarze zwrócili się o wsparcie do szpitala na Krigu. Adam z Linką i paroma innymi osobami przez tydzień usiłował ratować wszystkich tych, którym już nie dało się pomóc. Pamiętał omdlewające ręce, zakrzepłą krew na posadzkach i błagalne spojrzenia ludzi, dla których nie mógł zrobić nic poza potrzymaniem za dłoń. A na to nie miał czasu.

Chłopak wzdrygnął się. Miał nadzieję, że już nie wróci do tej umieralni.

Wartownik kopnął Adama w łydkę i ten otrzeźwiał.

– Masz ją połatać – warknął wściekły mundurowy. – Bo zginiesz.

Patrząc w blade, prawie przezroczyste oczy chłopaka, Adam zrozumiał, że tym razem to nie była groźba. Tylko obietnica.

Przełknął ślinę, kątem oka zerkając w głąb sali i usiłując dostrzec jakiegoś pracownika. Zobaczył mężczyznę w brudnoszarym fartuchu, który pochylał się nad chorym. Nie widział jego twarzy, ale podchodząc miał wielką nadzieję, że to był ktoś kogo znał.

Lekarz odwrócił się i Adam rozpoznał jego zapadnięte policzki i zmęczone spojrzenie czarnych oczu. Chirurg wyglądał jakby sam potrzebował pomocy specjalisty. Rozmowa z nim nie należała do najprzyjemniejszych. Na początku nie chciał nawet dać Adamowi dojść do słowa.

– Moją przyjaciółkę postrzelili! – krzyknął w końcu Adam, wskazując na Sally. Chirurg podążył wzrokiem za jego palcem, po czym wbił w chłopaka beznamiętne spojrzenie.

– I czego ode mnie oczekujesz? – warknął. – Że rzucę to wszystko i pobiegnę łatać dziwkę wartownika?! Niech zdycha.

Adam odwrócił się nerwowo, mając nadzieję, że mundurowy tego nie słyszał. Lekarz zwrócił się z powrotem do swojego pacjenta, uznając rozmowę za zakończoną. Adam zacisnął pięści. Musiał spróbować inaczej.

– Proszę mnie posłuchać – wycedził. – Jeżeli ona umrze, ten wach mnie zabije. – Chirurg chciał coś odpowiedzieć, ale Adam ciągnął: – Pracowałem tu kiedyś przez tydzień. Tylko przez tydzień, ale to mi w zupełności wystarczyło, żeby...

My, splugawieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz