Ten, którego wszyscy się boją

156 22 2
                                    


Już dawno minęła północ. Zimna noc wyciągała swe macki do Adama, kiedy przecinał kolejne ulice Krigu. Jaskrawe światło latarń raziło chłopaka w oczy, więc spuścił głowę. Po chwili dostrzegł, że asfalt jezdni został zastąpiony przez nierówno ułożoną kostkę brukową. Podniósł wzrok – dotarł do Pirrel. Zatrzymał się i rozejrzał. Chociaż przechodził tędy w drodze do i ze szkoły, to zwykle, jak najszybciej przemykał na Krig, żeby nie rzucać się mieszkańcom w oczy. Tym razem jednak musiał zmienić taktykę, bo potrzebował informacji. A spodziewał się, że ludzie tutaj raczej niechętnie ich udzielają.

Ruszył przed siebie, starając się na razie nie przyciągać niczyjej uwagi. Mijał domy, niemal zapadające się pod ciężarem własnych dachów oraz przymknięte drzwi burdeli, zza których dobiegały jęki, które chyba w zamierzeniu miały imitować rozkosz. Na prawie każdym rogu cwaniaki i cwaniary pełnili straż pod ścianami kamienic, oferując zainteresowanym towar. Poza tym ulice były puste, nie licząc kilku zataczających się pijaków albo ćpunów.

Adam nie wiedział, dokąd powinien iść. Właściwie to nie wiedział nawet, czy zielonooka dziewczyna rzeczywiście mieszka w Pirrel. Nie miał żadnego planu, ani pomysłu, co zrobi jeśli ochroniarz zielonookiej go zaatakuje. Spychał tylko niewygodne myśli w tył głowy i szedł naprzód.

Kiedy Adam rano wyszedł z więzienia wrzała w nim determinacja, by się splugawić. Potem, w szpitalu, gdy przedstawił swój pomysł rodzicom, dopadły go wątpliwości. Mama w zawoalowany sposób zasugerowała, że to nie jest dobry pomysł. Poprosiła, żeby jeszcze się zastanowił. Wtedy przytaknął, ale kiedy kładł się spać, uświadomił sobie, że jeżeli nie pójdzie zaraz, w tym momencie, to nigdy się nie splugawi i nigdy nic się nie zmieni. Wstał więc i po cichu wyszedł ze wspólnej sypialni. Opuszczając szpital, natknął się na Linkę. Poprosił ją, żeby przekazała jego rodzicom, że podjął decyzję. Pielęgniarka skinęła tylko głową i w milczeniu wyłączyła mechanizm alarmu, żeby chłopak mógł wyjść przez główne drzwi.

Rozmyślania Adama przerwał czyjś zdziwiony głos.

– Adam? – Usłyszał za sobą chłopak.

Odwrócił się gwałtownie. Przed nim stała Layla, dziewczyna, z którą kiedyś siedział w ławce.

Chociaż nie było go w szkole tylko jakieś dwa tygodnie miał wrażenie, że od czasu, kiedy ostatni raz odwiedził tamte mury minęły wieki. Przyjrzał się koleżance. Miała na sobie krótką, niebieską sukienkę, a na ramiona narzuciła podartą chustę. Różowe włosy opadały jej na policzki.

– Cześć – powiedział, dostrzegając okazję do zdobycia kilku informacji.

– Co tu robisz? – zapytała Layla, przyglądając mu się ciekawie.

– Szukam zie... – Adam urwał, zdając sobie sprawę, że wspomnienie o zielonookiej nie jest najlepszym pomysłem. – Teraz siedziałem kilka dni w więzieniu – powiedział – razem z jednym splugawionym. Gadaliśmy o Pirrel i w pewnym momencie ostrzegł mnie przed jakimś chłopakiem czy mężczyzną, mówiąc, że on zabije wszystkich, jak skrzywdzę jakąś dziewczynę. Wiesz, o co mogło chodzić?

Adam wyłożył to tak nielogicznie, że sam siebie nie zrozumiał. Pominął również to, że wcale nie uciął sobie ze splugawionym przyjacielskiej pogawędki, a nóż przyciśnięty do szyi zostawił mu całkiem sporą szramę. Layla jednak chyba go zrozumiała, bo zbladła.

– Dobrze mówił – powiedziała oschle, wbijając spojrzenie czarnych oczu w Adama.

Odwróciła się na pięcie.

– Poczekaj. – Chłopak chwycił ją za nadgarstek, odrobinę za mocno.

Skrzywiła się i wyrwała rękę. Popatrzył na nią prosząco.

My, splugawieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz