Rewizja

314 43 11
                                    

Słońce zaświeciło w oczy Adama, tak że musiał je zamknąć. Po czterdziestu ośmiu godzinach w zatęchłej celi nawet promienie słońca, ledwo przebijające się zza chmur, raziły go tak, jakby ktoś świecił mu latarką w twarz. Chłopak był obolały, ale miał wrażenie, że zadrapania i stłuczenia zaczynały się goić. Poprzednie dni przeleżał niemal w zupełnym bezruchu na twardej pryczy, ruszając się tylko dwa razy na dobę po miskę wodnistej zupy i dwie kawałek chleba. Na szczęście był sam. Marcusa wypuścili już po kilku godzinach. Pewnie wstawił się za nim jego ojciec–wartownik, choć zwykle miał go w dupie. Adam wzruszył ramionami i skierował się w kierunku domu.

Krig przyległy B, w którym mieszkał, był częścią największej dzielnicy miasta, Krigu. Składał się z osiedli identycznych, szarych bloków zbudowanych z wielkich płyt. Pomiędzy nimi biegły wąskie uliczki, w większości ślepe. Łatwo było się tam zgubić, ale też, co Adam doceniał najbardziej, bez problemu można było uciec wartownikom.

Adam pchnął drzwi, ledwo trzymające się na jednym zawiasie, i wszedł do klatki. Winda po lewej stronie nie działała, odkąd pamiętał. Zastanawiał się, czy w środku znajdowała się jeszcze kabina uwięziona pomiędzy piętrami. Chłopak wdrapał się po schodach na czwarte piętro.

– Zamknij się! Zaraz wpadną tu wartownicy! – krzyczał mężczyzna za jednymi z sześciu drzwi. Adam przystanął.

– Rób, co mówię! Scho... – Reszta zdania została wypowiedziana zbyt cicho, by Adam mógł rozróżnić słowa.

– Niby gdzie?! – wrzasnęła kobieta.

– Powiedziałem zamknij się! Idą tu!

Głosy umilkły i chłopak słyszał już tylko pośpieszne kroki, uderzające o podłogę. Jest źle, pomyślał. Bardzo źle. Rewizja.

Wartownicy lubili pastwić się nad ludźmi, którzy niewiele mogli im zrobić. Sami pochodzili głównie z Pearli i Krigu Przyległego A, więc osoby o ciemniejszych kolorach oczu były dla nich ludźmi drugiej kategorii. Czasami ograniczali się do łapanek na ulicach i brutalnych przesłuchań ciemnookich obywateli po zawleczeniu ich na komendę, a czasami wpadali do domów i, terroryzując bronią mieszkańców, wywracali wszystko do góry nogami. Jeżeli nic nie znaleźli, szli dalej. Problem pojawiał się dopiero, gdy w ich ręce wpadła kontrabanda.

Adam zastanawiał się, co robić. Powinien stamtąd jak najszybciej uciekać, licząc na to, że jego rodzice, jak zawsze, dobrze ukryli tych kilka cennych rzeczy, nielegalnie kupionych od cwaniaków i cwaniar. Domyślał się, że gdyby został, groziło mu pobicie, a czuł, że jego ciało nie wytrzyma kolejnej dawki ciosów. Dodatkowo tego dnia powinien być w szkole, a za wagary groziły mu następne dni w więzieniu. Jednak, jak mógł uciec, skoro, według rozmowy, którą przed chwilą podsłuchał, wartownicy już weszli do budynku? Wprawdzie on sam nic nie słyszał, ale to nie stanowiło żadnego dowodu – gdy chcieli, potrafili być bardzo cicho. Adam pomyślał o tym, żeby wejść na dach, ale zaraz odrzucił ten plan. Jeżeliby go tam osaczyli, nie miałby się jak bronić. Nie mógł więc wydostać się z budynku. Wobec tego musiał się gdzieś schować. Mieszkanie odpadało. W malutkim pomieszczeniu, którego większą część zajmowały meble, mógłby co najwyżej wejść pod łóżko. Nie sądził, by wartownicy byli aż tak głupi, by tego nie sprawdzić. I nagle wpadł na pomysł. Winda! Szarpnął drzwi. Nic. Szarpnął mocniej. Ustąpiły. Spojrzał w dół szybu i zobaczył tylko ciemność.

– Kurwa – zaklął, bo zupełnie o tym nie pomyślał.

Przypomniał sobie, że kiedyś, krótko po ataku degantów, kupił latarkę od cwaniaka. Trzymał ją razem z resztą kontrabandy w... No właśnie. Gdzie rodzice mogli ją schować? Dwa piętra niżej trzasnęły drzwi. Szybko, nakazał sobie w myślach Adam. Wpadł do mieszkania i rzucił się pod łóżko. Nic nie znalazł, ale tego się spodziewał. Przeszukał wszystkie szafki, szuflady, sprawdził między żebrami kaloryfera i pod jedyną miotłą, stojącą w schowku na szczotki. I nic. Gdzie to jest?, zastanawiał się. Gdzie ja bym to ukrył? Schylił się i zajrzał pod zlew. Chwycił za syfon, zdemontował go, a potem nim potrząsnął. Na podłogę wypadło pudełeczko. Adam uśmiechnął się. Wyjął z niego latarkę i szybko wsadził pozostałą kontrabandę z powrotem. Wyszedł z mieszkania i otworzył drzwi windy. Zaświecił w dół, potem w górę. Kabina stała jakieś dwa piętra nad nim. Ruszył po schodach. Na klatce szóstego piętra stało kilka osób. Adam zawahał się. Przecież nie mógł tak po prostu zniknąć w nieczynnej windzie na oczach innych mieszkańców. Wszedł na kolejne piętro. Tam było pusto. Sprawdził, gdzie była kabina. Jakieś dwa metry pod nim. Za duża odległość, by skakać. Adam już chciał się poddać, przyjąć do wiadomości, że jego genialny plan spalił na panewce, kiedy jego wzrok padł na liny, służące do wciągania i opuszczania windy w czasach, kiedy jeszcze działała. Nachylił się i pociągnął za jedną z nich. Wydawała się solidna. Śmierć, taka czy inna, to i tak śmierć, pomyślał, po czym całym ciężarem ciała zawisł na linie. Wytrzymała. Zsunął się w dół i opadł na dach kabiny. Udało się, pomyślał, kładąc się ostrożnie.

                                                                                              ***

– Jak ma na imię? – zapytała Efedra, zapalając kolejnego papierosa.

– Leishi – odpowiedziała Nikotiana.

– Od urodzenia jest jedną z nas.

– Tak jest bezpieczniej. Dla nas wszystkich.

– Tutaj nigdy nie będzie bezpiecznie – powiedziała Efedra.

Milczały przez chwilę, spoglądając na niebo zasnute chmurami.

– Wiesz, że przez nią zginiemy, prawda, Niki? – Efedra podjęła przerwany wątek, zaciągając się.

– Zginiemy tak czy inaczej. Przez nią albo przez siebie. Jako przypadkowe ofiary strzelaniny na Krigu albo zadźgane dla resztek towaru w Burdelu. Wiem o tym.

Efedra zaśmiała się dźwięcznie, gasząc papierosa.

– Sella była dzisiaj w Pearli i powiedziała, że luksusowi są na takim głodzie, że robią się niebezpieczni.

– Nie wiedziałam, że Sella w ogóle odzywa się sama z siebie – zauważyła z uśmiechem Nikotiana.

– Ej, nie mów tak. Nie wiesz, co to znaczy wychować się w Burdelu, gdzie jedno nieostrożne słowo może skutkować dodatkową dziurą w ciele.

– Ty też nie jesteś z Pirrel – powiedziała dotknięta Nikotiana.

– Ale Krig Przyległy B też nieźle uczy życia – odpowiedziała jej koleżanka.

Nikotiana spojrzała w ciemnobrązowe oczy Efedry i nagle poczuła, że jej własne, niebieskie, są w tej dzielnicy jakby nie na miejscu. Nie odezwała się. Pomyślała o życiu, które wiodła jako jedna z luksusowych, wraz ze wszystkimi przywilejami i przekleństwami. Pomyślała o dniu, w którym jej życie się zmieniło. Dniu, który połączył ją z Leishi.

My, splugawieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz