Ostatnia

239 40 6
                                    

Adam stał na klatce schodowej czwartego piętra i patrzył na rozciągające się przed nim pobojowisko. Mieszkanie zostało zupełnie zdemolowane. Wyrwane z zawiasów drzwi leżały na środku pomieszczenia, a podłogę zaścielały skorupki rozbitych naczyń i fragmenty roztrzaskanego stołu. Łóżka zostały przewrócone do góry nogami, a zrzucona z nich pościel pomięta i porzucona pod kaloryferem. Nie lepiej wyglądały firanki, a raczej ich strzępy, smętnie wiszące w rozbitych oknach. Adam wszedł do środka z postanowieniem, że zanim pójdzie poszukać rodziców, posprząta chociaż trochę. Kilka minut wcześniej, po spędzeniu niemal pięciu godzin na kabinie windy, wydostał się stamtąd przez drzwi prowadzące na szóste piętro, znajdujące się parę centymetrów nad jego głową.

Metodycznie zaczął podnosić leżące wszędzie odłamki i wrzucać je do jednej z poszewek, która mogła posłużyć już tylko za niezbyt szczelny worek na śmieci. Na koniec podniósł pozostałą pościel i rzucił na jedno z łóżek. Wystarczy, ocenił. Podszedł do zlewu i tak, jak kilka godzin wcześniej, odkręcił rurę pod nim. Pudełeczko wciąż było na swoim miejscu. Uznał, że nie było sensu zostawiać go na pastwę złodziei, zwłaszcza, że nie dało się zamknąć drzwi. Wyjął więc z niego wszystkie przedmioty i rozlokował je po kieszeniach. Popatrzył w stronę okna. Na zewnątrz ściemniało się, więc powinien wyjść, jeśli chciał zdążyć przed zapadnięciem zmroku. A zdecydowanie chciał. Zadrżał na myśl o wszystkich kreaturach, które wychodziły z zakamarów Grime, gdy tylko zachodziło słońce.

Wyszedł z klatki schodowej i szybko skierował się w stronę szpitala, w którym pracowali jego rodzice. Chociaż niebo przybrało już barwę granatową, to w rzeczywistości wcale nie było ciemno. Każdą ulicę oświetlały rzędy jasno świecących latarń, zamykające się nad głową Adama jak klaustrofobiczny tunel. Nie ma ucieczki od uważnego wzroku wartowników, pomyślał chłopak z goryczą i nasunął kaptur na głowę.

Nagle poczuł na twarzy pęd powietrza. To znaczyło, że deganci wyszli na żer. Poruszali się bardzo szybko, ale ich ruch nie stanowił zagrożenia. Niebezpieczni stawali się dopiero, gdy się zatrzymali. Adam wsunął rękę do kieszeni, sprawdzając, czy miał latarkę. Ostatnio tylko dzięki temu niewielkiemu przedmiotowi, ocalił życie. Wciąż pamiętał wyciągnięte ku niemu ręce i czarną pustkę w miejscu, gdzie powinna znajdować się twarz deganta. Wzdrygnął się na to wspomnienie i przyśpieszył kroku.

Był już w połowie drogi do szpitala, kiedy usłyszał krzyki.

– Bierz ją!

– Nie mogę!

– No co ty! To tylko głupia dziwka!

Powietrze rozdarł odgłos uderzenia i następujący po nim strzał. Adam zacisnął pięści. Wiedział, że to tylko kolejny dzień na Krigu. Że powinien się cieszyć, że to nie on oberwał, zwłaszcza, gdy miał przy sobie tyle kontrabandy. I że nie powinien się wtrącać w nie swoje sprawy. Próbował to wytłumaczyć swoim nogom, kiedy wbrew jego woli niosły go w stronę, z której usłyszał krzyki

Było ich trzech, każdy z karabinem w ręce, otaczali leżącą na ziemi dziewczynę.

– Zostawcie ją! – krzyknął Adam, bo nic lepszego nie przyszło mu do głowy.

Wartownicy popatrzyli na niego, jeden z nich podniósł karabin i wystrzelił. Kiedy kula świsnęła tuż nad uchem Adama, chłopak pożałował, że przybiegł z odsieczą. Ale już nie mógł uciec.

– I co, głupia suko? – zwrócił się wartownik do dziewczyny. – Będziesz jeszcze podskakiwać?

Dziewczyna splunęła wartownikowi w twarz.

– O ty kurwo – warknął, przystawiając broń do jej czoła. I wtedy Adam się na niego rzucił. Upadli na bruk, ale to chłopak miał przewagę. Uderzył mężczyznę na odlew w policzek. Tamten próbował się bronić, ale dostał kolejny cios w twarz. Adam poczuł pod ręką trzask łamanych chrząstek nosa. Uderzył jeszcze raz w to samo miejsce. Wartownik stracił przytomność. Dwóch jego kompanów zdążyło w tym czasie odzyskać kontrolę nad sytuacją. Jeden podniósł dziewczynę z ziemi i teraz przykładał lufę do jej skroni, a drugi wycelował w Adama. Chłopak wstał powoli z leżącego na ziemi wartownika i podniósł ręce. Nie miał już szans. W tym momencie dziewczyna wygięła ciało pod dziwnym kątem i kopnęła trzymającego ją oprawcę w krocze. Kiedy zgiął się w pół, sprawnie się obróciła, kopnęła go w żebra, a potem uderzyła kolanem w nos. Wszystko działo się zbyt szybko, by ostatni wartownik zdążył zareagować. Te kilka sekund wystarczyło jednak, by Adam, rzucając się szczupakiem, zwalił go z nóg. Wyrwał mu karabin i kolbą uderzył w skroń. Mężczyzna przestał się poruszać. Adam wstał i spojrzał na dziewczynę. Popatrzyła mu w oczy, a potem szybko odwróciła głowę i uciekła. Chłopak stał jak wryty, bezmyślnie wlepiając wzrok w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała.

– Poczekaj! – krzyknął, biegnąc za nią, ale to już nie miało sensu.

Dziewczyna rozpłynęła się w powietrzu. A Adam został sam, otoczony ciszą Krigu, z pulsującym w głowie obrazem jej zielonych oczu, znikających w ciemności.

                                                                                            ***

Szła szybko, pewnie pokonując kolejne ulice. Zimne, nocne powietrze wdzierało się pod jej skórzaną kurtkę, wywołując mimowolne skurcze mięśni, które jednak nie były w stanie ogrzać jej ciała. Kłuło ją w płucach, ale nie zwolniła kroku. Mijała zrujnowane domy, straszące pustymi oknami. W niektórych resztki wybitych szyb lśniły jak połamane zęby. W końcu dotarła na miejsce – na niewielki placyk, otoczony przez wysokie kamienice. Stanęła pod jedną z nich i obserwowała.

Po kilku godzinach stwierdziła, że on już nie przyjdzie. Że tej nocy, tak jak podczas poprzednich, także nie miała go zobaczyć. W tym momencie wyłonił się z piwnicy po przeciwnej stronie placu. Jego sylwetka była widoczna w świetle pojedynczej lampy. Był wysoki i dobrze zbudowany. Silny. Dziewczyna przypomniała sobie jego ręce, przytrzymujące ją, kiedy... Zamknęła oczy i zacisnęła pięści, żeby odciąć się od wspomnień. Gdy je otworzyła, potrzebowała chwili, żeby go zlokalizować. Teraz stał kilkanaście metrów dalej, wyglądał, jakby na kogoś czekał. W jego dłoni dziewczyna dostrzegła znajomy kształt pistoletu. Jej twarz owiał podmuch wiatru i niemal w tym samym momencie przy chłopaku pojawiła się jakaś dziewczyna. Wyciągnął do niej rękę, a ona chwyciła ją jakby od niechcenia, obojętnie. Zaczęli rozmawiać. Zajęci sobą, nie zauważyli, kiedy postać, stojąca chwilę wcześniej po drugiej stronie placu, zniknęła w czeluściach głębokiego Pirrel.

My, splugawieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz