Gdzieś indziej, ktoś inny

83 13 13
                                    

– Powinienem cię zapierdolić – wycedził przez zaciśnięte zęby Longin, wbijając spojrzenie czarnych oczu w Adama.

Chłopak odsunął się, ale za sobą miał ścianę. Longin momentalnie znalazł się przy nim, złapał Adama na koszulkę i przycisnął do muru, drugą ręką przystawiając mu do głowy pistolet. Jeżeli tak gwałtowny ruch obciążył jego zranioną nogę, to nie dał tego po sobie poznać.

– Powinienem cię zapierdolić tu i teraz – powtórzył. Spojrzał w kierunku Verdi, która stała niedaleko patrząc obojętnie na zwłoki cwaniaka. Na twarzy Longina odmalowało się coś, czego Adam nie rozpoznał.

– Ale... – dodał Longin, opuszczając broń i robiąc krok do tyłu. – Ale nie mogę.

Chłopak odwrócił się i odszedł, a Verdi szła obok niego. Adam zamknął oczy i odetchnął głęboko. Czy to było ułaskawienie? Czy tylko wyraz braku nabojów?



– Wisisz mi relkę.

Adam siedział pod ścianą, opierając twarz na przedramionach. Powoli podniósł głowę, spoglądając na stojącą kilka metrów dalej blondynkę z ręką na temblaku.

– Uratowałem ci pieprzone życie – warknął.

Sally zaśmiała się perliście, sztucznie.

– Tutaj życie jest nic niewarte, a relki są drogie. A poza tym oboje wiemy, że ratowałeś własne.

Adam wywrócił oczami i z powrotem schował twarz w dłonie.

– Idę na schwarmar – mruknęła dziewczyna. – I pozwalam ci iść ze mną.

– Akt łaski godny Longina – burknął Adam.

Miał dość. Miał tak cholernie dość, że było mu już wszystko jedno. Słyszał jak Sally robi kilka kroków, a potem się zatrzymuje.

– Łap – usłyszał i coś uderzyło w jego dłonie.

– Ała! – krzyknął, momentalnie odrywając palce od policzków i rozmasowując bolące kłykcie. – Pogięło cię?

– Już dawno. Bierz pistolet i chodź ze mną.

Adam niechętnie podniósł broń cwaniaka, rzucając okiem na jego podziurawione ciało. Wyciągnął ją przed siebie i wycelował w przestrzeń. Nigdy jeszcze nie strzelał i podejrzewał, że to wcale nie było takie proste. Pewnie równie dobrze, zamiast pistoletu, z którego nie umiał korzystać, mógłby nie mieć żadnej broni.

– Tylko się przypadkowo nie zastrzel – mruknęła Sally, po czym zniknęła za załomem ściany szpitala.

Adam schował pistolet do kieszeni, wzruszył ramionami i ruszył za nią.

                                                                  ***

Longin gwałtownie otworzył drzwi do swojej piwnicznej klitki i wszedł do środka. Zamaszystym ruchem wsunął latarkę w uchwyt w suficie, jednocześnie naciskając włącznik. Mdłe światło wyłoniło z ciemności zarysy tych kilku mebli, które stały w pomieszczeniu oraz sylwetkę zielonookiej. Dziewczyna siedziała na łóżku, wyprostowana, z lekko uniesioną głową, wbijając wzrok w ścianę naprzeciwko. Nie mrugała.

Longin gwałtownie odwrócił głowę, nie mogąc na nią spojrzeć. Zacisnął pięści, wbijając paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni, dopóki nie poczuł jak przebijają skórę. Strużki krwi pociekły wzdłuż jego przedramion, plamiąc rękawy bluzy.

To twoja wina.

Longin ostrożnie zrobił krok w stronę Verdi. Dziewczyna przesunęła po nim wzrokiem, a potem ponownie wpatrzyła się w ścianę. Ślady po paznokciach cwaniaka zniknęły z jej twarzy, ale Longin miał wrażenie, że wyryły mu się na siatkówce.

My, splugawieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz