1.6 Antropocen

151 9 1
                                    

Wchodząc do szpitala na kolejną zmianę napotkałam bardzo szczęśliwego Maxa, podeszłam do niego.

- Humor dopisuje? - zapytałam uśmiechnięta, a ten odwzajemnił uśmiech, podniósł mnie i okręcił wokół własnej osi.

- Czuję, że będzie dobry dzień – odpowiedział mój brat, ruszyliśmy w kierunku mojego oddziału.

- Szykujesz się na bal nudziarzy? - zapytałam, też muszę się na nim pojawić jako, że jestem zastępcą dyrektora całego szpitala.

- Georgia nie musi już leżeć, dziecko jest zdrowe i wybieramy się na randkę – powiedział Max ignorując moje wcześniejsze pytanie, cały on – Wiem, że to dziwna kolejność ale ciesze się – dodał spoglądając na mnie, Max tylko nie to..

- Jeszcze jej nie powiedziałeś? - zapytałam zdziwiona zatrzymując się.

- Nie było dobrego momentu – odpowiedział.

- Na taką wiadomość nie ma dobrego momentu, powiedz jej – dopowiedziałam,

- Nie należy jej chodź jeden dzień bez martwienia się o mnie i dziecko? Jeden dzień – powiedział Max.

- Przysięgałeś, że powiesz jej jak jej stan się poprawi – zaczęłam – Poprawił się – dodałam.

- Jeszcze nie dziś, wiesz dlaczego? - zapytał brat.

- Bo to będzie dobry dzień – odpowiedziałam przewracając oczami.

- Z ust mi to wyjęłaś – odpowiedział i poszedł, nie nadążam za nim już kompletnie. Weszłam na swój oddział i jak zawsze od wejścia miałam ręce pełne roboty a raczej wypełniania papierków związanych z pacjentami oraz z całym szpitalem jako zastępca dyrektora, Max ma na to szczerze mówiący wylane, oczywiście nie na wszystko lecz na papiery tak. W międzyczasie pod moje ręce trafiła 8 letnia dziewczynka Victoria z okropnymi dusznościami, po specjalistycznych badaniach okazało się, że dziewczyna jest uczulona na miętę, a dzisiejszego poranka piła wodę właśnie z miętą, mało osób jest, które mają uczulenie na mięte, ale zdarzają się a Victoria jest tego doskonałym przykładem. Zeszłam na ostry dyżur ponieważ doktor Bloom mnie wezwała, przywieziono dwóch pacjentów z wypadku.

- Co dla nas macie? - zapytała Lauren ratowników.

- Wypadek samochodowy – zaczął ratownik – Dan Marken 68 lat, stabilny, Rana cięta ręki – podeszłam do młodszego z panów i zaświeciłam mu latarką po oczach, źrenice reagowały dobrze – Chris Marken 42 lata, zmiażdżona noga – dodał spoglądając na mnie.

- Zabierzcie ich na 29 i 30 – powiedziałam wskazując wolne miejsca na SORZE.

- Próbowałem nas ratować – powiedział straszy mężczyzna do swojego syna.

- Skręcił nam pod koła, a ty do rowu – odparł chłopak.

- Lepiej do rowu niż komuś pod koła, czy nikt już nie używa migacza? - zapytał staruszek.

- Będziesz się dzisiaj bawił lepiej od nas – powiedziałam do Caseya, Lauren również udaje się na bal.

- Nienawidzę cię – odparł pielęgniarz, a ja puściłam mu oczko i wróciłam na oddział gdy panowie z wypadku ruszyli na badania, jakiś czas później zeszłam na dół.

- Poradzicie sobie sami? Muszę się zrobić na bóstwo – powiedziałam.

- Tak spadaj – odparł Casey.

- Miłej podróży – powiedziała Bloom, która dołączyła do mnie i razem ruszyłyśmy w kierunku wyjścia z soru.

- Bloom! Hope! Wracajcie tu! - krzyknął Casey, szybko ruszyliśmy w jego stronę. Młodszy z pacjentów spadł z wózka i zaczął straszliwie się telepać, Casey usztywnił mu głowę.

Jestem by ich ratować/New AmsterdamWhere stories live. Discover now