1.14 Opuszczona

95 2 0
                                    

Gdy tylko kolejnego dnia weszłam do szpitala od razu zostałam porwana do papierkowej roboty przez mojego brata, on beze mnie sobie nigdy nie poradzi. Wypełnianie papierków przerwał dźwięk mojego komunikatora, zostałam wezwana na ostry dyżur gdzie po chwili pojawiła się karetka z mężczyzną, któremu życie nie miłe bo skakał z dużej wysokości. 

- Skoczył z 6 kondygnacji, wylądował na mini wanie, 160/90, zaintubowany, problem z dotlenieniem - powiedziała ratowniczka kiedy wjechaliśmy z rannym na salę, dołączyła do mnie doktor Lori, która aktualnie zastępowała Bloom. 

- Lądowanie naruszyło ściankę klatki piersiowej - powiedziała Lori badając mężczyznę - Przesunięcie tchawicy - dodała. 

- Gazometria - powiedziałam - drenaż - dodałam, a pielęgniarka podała mi potrzebny sprzęt. 

- Przez mięśnie między żebrowe - powiedziała Lori, a ja to wykonałam. 

- Gotowe, do badania - odparłem i oddałam próbkę z powrotem pielęgniarce - Kto to jest ? Komórka, portfel... - wymieniałam, Casey wyciągnął z kieszeni mężczyzny nieśmiertelnik. 

- Kolejny weteran - powiedział Casey - Piechota morska, Alex Demos - przeczytał, coraz więcej weteranów wojennych ląduje u nas po nie udanej próbie samobójczej. 

- Wojna nigdy się nie kończy: lecz teraz, opłakuj później - powiedziała Lori spoglądając na mnie. Jakiś czas później razem z Maxem zmierzałam na mój oddział, Max trzymał w ręce zmiksowaną kanapkę, która potwornie śmierdziała. Nasze plany zmieniły się gdy na naszej drodze pojawił się dziekan, a on co znowu tu chce ? Zaczyna coraz bardziej działać mi na nerwy. 

- Właśnie was szukałem - powiedział dziekan. 

- Jeszcze nie wprowadziłem socjalizmu, mam czas - odparł mój brat. 

- Co tak cuchnie ? - zapytał mężczyzna krzywiąc się, przynajmniej teraz znają mój ból gdy muszę to wąchać czasami nawet po 20 godzin dziennie. 

- Zmiksowana kanapka z serkiem, łososiem i kaparami, nie przełknę nic innego - odpowiedział Max. 

- Potrzebuje pomocy - powiedział dziekan. 

- Słuchamy - odparł mój brat. 

- Karen Brantley się panoszy - odpowiedział.

- Chwilowa przewodnicząca ? - zapytałam, brat napił się swojego koktajlu. 

- Kolejna miliarderka, której się zdaje, że opieka zdrowotna to biznes - wyjaśnił. 

- Jasne, nigdy nie skorzysta z publicznego szpitala - odpowiedziałam. 

- Chce przekształcić New Amsterdam w źródło dochodu - powiedział dziekan. 

- To mija się z troską o pacjentów - powiedział Max. 

-  Tylko ja o tym wiem - odparł mężczyzna. 

- Poparlibyśmy cię gdybyśmy byli w radzie - odpowiedział Max. 

- Jesteście - odparł dziekan, a my spojrzeliśmy na siebie zdziwieni - Nie chodzicie na posiedzenia - w sumie to prawda - Pogadajcie z Karen Brantley, dajcie popis, odkrędźcie to - dopowiedział. 

- załatwione - odpowiedział brat. 

- Bez koktajlu - powiedział dziekan i sobie poszedł. Po chwili zostałam wezwana przez Helen, która przed szpitalem znalazła dziecko w torbie jakieś narkomanki. Matka była na ratunkowym, natomiast dziecko zostało przyniesione na mój oddział, zaczęłam je badać. 

- Ma najwyżej tydzień - powiedziała Helen. 

- I noworodkowy zespół abstynencyjny - powiedziałam odkładając stetoskop. 

Jestem by ich ratować/New AmsterdamWhere stories live. Discover now