Wysiadłam razem z moim bratem z windy na pietrze z oddziałem kardiochirurgii. Zobaczyliśmy Reynoldsa który męczył się z jakimś sprzętem znajdującym się na podnośniku.
- Sprawiliście mi na urodziny sortownik komórek? - zapytał zadowolony Floyd.
- Nie – odparłam.
- Nie trzeba było – odparł Reynolds wcale nas nie słuchając.
- To nie my – odparł Max.
- Przecież tu stoi – zaczął kardiochirurg – Może szpital wreszcie kupił nowy, nic dziwnego bo stary był już złom – dodał.
- To nie sprawka twojej dziewczyny? - zapytał Max.
- Nie wiem, to cacko za 100 tysięcy dolarów – odparł Reynolds, łał.
- Te pieniądze można było by lepiej wydać – odpowiedziałam.
- Ah ta biurokracja, bierzemy zanim ktoś inny go zajmie – powiedział Reynolds.
- Przywłaszczasz? - zapytał Max.
- Znalezione nie kradzione – odparł lekarz.
- Nie koniecznie – odparłam.
- Wobec tego kto pierwszy ten lepszy – odparł Reynolds i zaczął ciągnąć podnośnik, a Max zaczął pchać sortownik do przodu lecz coś im nie szło – Jak to się.. Zepsute – dodał, zaczął pikać mój pejdżer z wezwaniem na mój oddział.
- No cóż, biurokracja – powiedziałam i ruszyłam przed siebie. Na oddziale pediatrycznym czekała na mnie 15 letnia dziewczyna z wysypką, zbadałam ją i wysłałam jej krew na badania alergiczne, prawdopodobnie to właśnie alergia. Następnie musiałam wypełnić parę dokumentów i ruszyłam pomóc mojemu bratu, gdy przechodziliśmy korytarzem walnęłam się w stojący trochę dalej sortownik komórek, zabije Reynoldsa jak to tylko spotkam.
- Skąd na korytarzu sortownik komórek? - zapytałam zła, za urządzenia wychylił się Floyd, i wszystko jasne.
- Nie da go się podpiąć pod inne urządzenie – powiedział lekarz.
- Ah ta biurokracja, zgłoś żeby go zabrali z powrotem – odpowiedział Max.
- Nie da rady, to jak dostawy dla wojska – odparł Reynolds.
- Tutaj nie może stać – powiedział mój brat.
- Wiem, zajmiecie się tym? - zapytał Floyd, że my?
- I niby co mamy zrobić? - zapytałam.
- Nie wiem, ale są moje urodziny – powiedział kardiochirurg z uśmiechem, razem z bratem ruszyliśmy dalej korytarzem, podeszła do nas jakaś dziewczyna z papierami.
- Państw Goodwin? - zapytała, spojrzeliśmy na nią – Sara Foll z księgowości – przedstawiła się.
- Zostawiła mi pani wiadomość – powiedział Max.
- Nie oddzwonił pan – odparła kobieta.
- Wiedziałem, że o czymś zapomniałem – odparł Max spoglądając na mnie.
- Pańscy lekarze kłamią w papierach – powiedziała stanowczym głosem Sara.
- Naprawdę? - zapytał Max udając zdziwionego, błagam przecież wiedziałem, że kłamie.
- Tak, wystawiają rachunek na coś drobnego, a świadczą droższą usługę – wyjaśniła.
- Ale po co? Gdyby chcieli zarobić robiliby odwrotnie – odparł Max.
- Właśnie – zaczęła i podała nam dokumenty – Podali kod 90,86 czyli przez czaszkową symulację magnetyczną dla pacjentki Emii Jang, ale to nie wymaga cotygodniowych wizyt na psychiatrii – dopowiedziała.
- A zatem.. dobra, nakryła mnie pani – zaczął Max – Kazałem im, liczyłem na ich dyskrecję – dodał.
- Kazał im pan narażać szpital na straty? - zapytała zdziwiona kobieta.
- Źle to brzmi gdy tak to pani ujmuje, próbowaliśmy pomóc pacjentce – odparł dyrektor szpitala.
- A ja mam dopilnować by pieniędzy wystarczyło dla wszystkich pacjentów – powiedziała Sara, usłyszeliśmy dźwięk uderzenia.
- Niech ktoś stąd to zabierze – powiedział jakiś mężczyzna, czyli nie ja jedyna walnęłam się w sortownik, pocieszające.
- W samo sedno – powiedział Max spoglądając na mnie, plan doskonały.
- Jak zamierzacie pokryć straty? - zapytała kobieta.
- 100 tys. Dolarów wystarczy? - zapytałam. Jakiś czas później transakcja została wykonana: dostaliśmy kasę, a sortownik poszedł precz. Po zmianie przyszedł po mnie Luke i ruszyliśmy na naszą rocznicową randkę, jestem z nim już ponad 3 lata. Jutro będzie ciężko dzień, idziemy z Georgią i Maxem do Helen by ustalić plan działania względem raka Maxa, plan musi być doskonały...
YOU ARE READING
Jestem by ich ratować/New Amsterdam
RandomPraca lekarza jest wymagająca, ale dla niektórych jest spełnieniem marzeń. Poznajcie zespół lekarzy z jednego z najlepszych szpitali znajdujących się w Nowym Jorku.. ...