Strażnicy lasu (Rok V, Rozdział 11)

395 29 25
                                    

Z początkiem stycznia do Hogwartu powrócili wszyscy uczniowie. Sheila przez cały pobyt w domu Potterów przesiadywała razem z Lily w jej pokoju. Ciężko jej było patrzeć normalnie na Jamesa po tym, co usłyszała od Molly.

Pluła sobie w brodę, że nie pamiętała, jaki w stosunkach z dziewczynami był James, zanim do reszty się w nim zakochała. Oszukiwanie samej siebie nie miało dalszego sensu. Nie wiedziała, czym było te owe "zakochanie", o którym wszyscy mówili. Tłumaczyła je sobie na własny sposób.

Będąc z Jamesem, czuła się, jakby wszystko było takie, jakie powinno. Podobał jej się z wyglądu, co było oczywiste, zważywszy na to, iż był przystojnym chłopakiem. Nie to jednak ją do niego przyciągało. Uwielbiała z nim przebywać, gdy rozmawiali, wiedziała, że mogła powiedzieć mu wszystko, niezależnie, czy okazywała wtedy słabość, czy zbytnią brawurę. Gdy ją przytulał, wydawało jej się, jakby cały świat się zatrzymywał, zostawali jedynie oni we dwoje. To był dla niej czysty rodzaj magii. Ciężko jej było wytłumaczyć, co takiego w nim ją urzekło. Chyba to, że był po prostu sobą.

Zabawnym, odważnym i szarmanckim kolesiem, w którego oczach błyszczała lekka nonszalancja i coś, co przypominało jej niebezpieczeństwo, ale było zarówno dla niej tak bardzo znane i pewne.

Niespełna tydzień po rozpoczęciu na nowo szkolnych zajęć, szóstka Gryfonów siedziała w Wielkiej Sali na wspólnej kolacji. Sheila, która siedziała między Rose i Lily miała niepokojące przeczucie, które potęgował fakt, iż był siódmy dzień stycznia.

Siedziała jak na szpilkach, jedynie bawiąc się makaronem, który nałożyła sobie na talerz.

— Wszystko dobrze, Sheilo? Nic nie zjadłaś — odezwała się cicho Rose, patrząc z troską na przyjaciółkę.

— Tak, po prostu dziwnie się czuje — przyznała niechętnie brunetka.

— Może to przez ten blask — powiedział spokojnie siedzący naprzeciwko Rose Jacob. — Może w jakiś sposób to na ciebie wpływa.

— Pewnie masz rację — stwierdziła, chociaż jej intuicja podpowiadała co innego.

Czuła, że coś się wydarzy i w żaden sposób nie były to dobre odczucia. Starała się jednak to zneutralizować, słuchając wesołej rozmowy reszty przyjaciół. Kolacja powoli dobiegała końca, pierwsi uczniowie zaczynali wstawać ze swoich miejsc, gdy nagle drzwi Wielkiej Sali otworzyły się z głośnym hukiem. Wpadł przez nie zdyszany i wyraźnie zdenerwowany Hagrid, który podbiegł do stołu, przy którym siedziało jeszcze kilku nauczycieli, w tym dyrektor, profesor Lennox oraz Trevaskis.

— To były te twoje złe przeczucia? — palnął Fred, nawet nie patrząc na Sheilę.

Brunetka pokiwała sztywno głową. Cała grupa starała się dosłyszeć, o czym rozmawiał z dyrektorem Hagrid, gdy mężczyzna zerwał się ze swojego miejsca wraz z pozostałymi profesorami.

— Wszyscy mają zostać w Wielkiej Sali! — wykrzyknął głośno profesor Drummond. — Jak ktokolwiek chociaż wyjdzie poza drzwi tego pomieszczenia, może od razu pakować swoje rzeczy!

Uczniowie zaczęli szeptać ze sobą, nie rozumiejąc groźby dyrektora i całego strachu, jaki wyraźnie nim kierował. Hagrid wybiegł razem z pozostałymi nauczycielami, trzymając w rękach stary parasol. James, Fred i Jacob przebiegli na drugą stronę stołu, aby być bliżej dziewczyn.

— Co tam się dzieje? — zapytała lekko przestraszona Rose.

— Coś zaatakowało zamek — powiedział Albus, który właśnie się przy nich znalazł.

Wyglądał na równie przejętego, co pozostali. Nie miał już na sobie mundurka, zastępując go ciemnymi jeansami i butelkowo zieloną bluzą z naszywką Slytherinu i jego nazwiskiem na tyle, którą zakładał zwykle na treningi Quidditcha.

Drużyna Hogwartu. Następne pokolenie. Część IIWhere stories live. Discover now