Krew, pot i łzy (Rok V, Rozdział 19)

338 32 25
                                    

Kwiecień minął w zatrważającym tempie. Nim się obejrzeli, na drzwiach Wielkiej Sali wywieszono przydziały do kolejnej obrony zamku. Siódmego dnia maja około godziny dwudziestej Sheila i Rose wyszły ze swojego dormitorium, zmierzając na pierwszą wartę, na której musiały być skupione, jak nigdy wcześniej. Albus tym razem swoją wartę miał zacząć po północy.

Aby za miesiąc Sheila mogła bezpiecznie dostać się do lasu, potrzebowali informacji. Okazało się, że na wiele rzeczy nie patrzyli. Sheila musiała znaleźć miejsce przy lini lasu, na które nikt nie zwracał uwagi. Nie było to proste, zważywszy na to, iż tak jak myślała wcześniej, potworów było o wiele więcej, niż przy okazji poprzedniego miesiąca.

Robert Rossey kolejny raz oddelegował ją do oddziałów broniących zachodniej strony terenu. Była jedna różnica, dla Sheili cholernie znacząca: do tego samego oddziału wybrano Jamesa.

Czekali w dwóch różnych końcach chatki Hagrida. Zerkali na siebie co kilka chwil. Jednak żadne z nich nie odważyło się podejść do drugiego. W ich przypadku dystans był trudny, acz konieczny. Musieli być rozważni.

— Zaczyna się — mruknął jeden z aurorów, wychylając się zza chatki.

— Pamiętacie wszystkie polecenia? — zapytał Rossey, rozglądając się po dwudziestce swoich towarzyszy.

Sheila odnosiła dziwne wrażenie, że auror kierował to pytanie głównie do niej i Jamesa. Potter miał podobne zdanie.

Wszyscy pokiwali głowami, nie pozwalając sobie na chociażby mruknięcie. Wiedzieli, po co się tu znaleźli. Za wszelką cenę musieli bronić Hogwartu.

Główne polecenie brzmiało: za wszelką cenę chroń swojego towarzysza.

Jak poprzednim razem poczekali, aż potwory odejdą w głąb terenu. Czarodzieje zasłonili im wyjście i nie czekając na rozkaz, zaczęli atakować inferiusy i strzygi.

Sheila ruszyła do walki z ogromną radością i skupieniem. To był pierwszy moment od miesięcy, gdy wszelkie myśli odeszły jej z głowy. Została tylko ona, jej różdżka i potwory, które pragnęła unicestwić.

Incendio — z jej różdżki buchnął ogień, prosto na biegnącego w jej stronę inferiusa.

Kolejnym zaklęciem skierowała cztery potwory w płomień wyczarowany przez któregoś z aurorów. Sheila Fenwick jak najbardziej była w swoim żywiole i mimo że James sam musiał zabijać stwory, nie potrafił odwrócić od niej wzroku. Obserwowanie jej szybkich i pewnych ruchów okazało się silniejsze od niego. Pragnął walczyć ramię w ramię z Sheilą. Słuchać jej wściekłego tonu za każdym razem, gdy próbowałby ją osłonić.

W ostatniej sekundzie odskoczył od ostrych pazurów strzygi, po czym dwoma szybkimi zaklęciami posłał ją do najgłębszych otchłani piekieł.

Spokojna walka nie trwała długo. W pewnym momencie godzinę po zapadnięciu zmroku z lasu zaczęły wychodzić kolejne stwory, które nigdy wcześniej nie atakowały zamku.

Wielkie, mające około piętnastu stup wysokości postacie wyglądały, jakby w całości zostały zbudowane z leśnej ściółki. Były ogromne, a na dobór złego wydawały się o wiele szybsze niż strzygi czy inferiusy.

— Zbić się w większe grupy! — wykrzyknął Rossey. — Te potwory zabija woda! Trzeba przekazać informację innym oddziałom! Potter i Fenwick pilnujcie się nawzajem! Reszta grupy idziemy do przodu!

Ich oddział zdążył dotrzeć tylko do dwóch kolejnych grup.

Sheila po zaledwie kilku chwilach zauważyła obok siebie Jamesa, który pomógł jej w unicestwieniu trzech strzyg. Z góry zlatywały na nich prochy latających stworów, zabitych przez oddziały na miotłach. Z każdej strony błyskały promienie rzucanych zaklęć.

Drużyna Hogwartu. Następne pokolenie. Część IIWhere stories live. Discover now