- 5 -

885 72 3
                                    

Nieopodal ujrzałyśmy Sashe otoczoną kilkoma sztywnymi, kobieta wymachiwała nożem, strzelając co chwile z karabinu na oślep w ich kierunku. Natychmiast z Rositą ruszyłyśmy na pomoc. Sprawnym ruchem przebiłam czaszkę trzem najbliższym, a Rosita wbiegła w środek, asekurując Sashe, która mogła dokładnie wycelować, w czym była najlepsza.

Po chwili na ziemi leżał kilkanaście zgniłych ciał.

-Poradziłabym sobie! -rzuciła zezłoszczona Sasha, chowając nóż za paskiem, na co Rosita obrzuciła ją karcącym wzrokiem, co Sasha zaraz odwzajemniała.
Zadawałam sobie sprawę, że są one pewnego rodzaju swoimi rywalkami, wkońcu kochały tego samego mężczyznę, który rzucił jedną z nich dla drugiej. Zwyciężyła Sasha, co Rosita może mieć jej za złe.

-Co ty robisz sama w lesie? -natychmiast zapytałam, chcąc rozładować panującą atmosferę.

-Nie wasz interes! Zostawcie mnie w spokoju! -podniosła głos i wypowiadając dokładnie ostatnie zdanie odwróciła się plecami, ruszając przed siebie.

-Chcemy ci pomoc! -krzyknęłam, na co Rosita spojrzała na mnie wkurzonym
wzrokiem.

Sasha zatrzymała się, stojąc tyłem opuściła broń, która trzymała wtedy dziobem do góry.

-Nikt nie może mi pomóc! -krzyczała przez łzy, zmierzając w moją stronę szybkim krokiem. -Ani ty, ani ona. NIKT! -zaakcentowała dokładnie ostatnie słowo, pokazując na nas palcem.

-Bo do tego nie dopuszczasz! -nie mogłam poznać Sashy, nigdy taka nie była. Straciła wielu bliskich, jak my wszyscy.

-Jestem sama. -rzuciła natychmiast wiercąc w moich oczach dziurę swoimi.

-Masz nas! -wykrzyczałam delikatnie, tracąc kontrole i wymachując rekami.

Cisza.

-Mój brat Tyrees. -mówiła, ocierając kumulujące się łzy w jej oczach. -Bob, Abraham. -wymieniając ostatnie imię wybuchnęła płaczem i spojrzała w stronę Rosity, której łzy ciekły strumieniami po twarzy, tylko na wspomnienie Abrahama.

-Teraz jestem sama! -mówiła nadal przez zły.

Krzyki zdąrzyły sciągnąć kilku sztywnych z okolicy, które zmierzały w naszą stronę, czując zapach świeżego mięsa

-Po prostu mnie zostawcie! -krzyknęła ostatni raz, biegnąc w przeciwną stronę i omijając sztywnych, zmierzających teraz wprost na nas.

Szybkim ruchem odcięłam głowy dwóm szwedaczom naraz, za pomocą katany, a następnemu przebiłam nią czaszkę.
Rosita szybko odzyskała kontrole i przecierając łzy, ruszyła na kolejnych dwóch z nożem w dłoni.

Nim się obejrzałyśmy było po sztywnych, a po Sashy ani śladu, zupełnie jakby zniknęła pośród drzew.

-Jej wybór. -wydukała szeptem Rosita, nadal ocierając twarz rękoma.

•••

Szliśmy lasem tak jeszcze półgodziny, nim dotarłyśmy do starej szopy, dookoła której był las i łąka.

-Idź od przodu, ja wezmę tył. -rzuciłam, łapiąc za uchwyt katany i będąc gotowa do ataku.

Szopa była całkiem spora, otwierając ogromne drzwi, które niemiłosiernie skrzypiały, po chwili byłam pewna, że nie ma tu żadnych sztywnych, bo zapewne na taki hałas już dawno by się zleciały.

Po przejściu jednego korytarza spotkałam Rosite, wpatrującą się w coś, czego nie mogłam jeszcze dostrzec.

-Rosita? -szepnęłam, rzucając jej pytające spojrzenie.

-O ja pierdole. -usłyszałam w odpowiedzi.

Kiedy wkońcu wyszłam z korytarza, odrazu dostrzegłam to, co Rosita miała przed oczyma.

•••

Mamy kolejny rozdział, dopiero zaczynam więc nie oczekuje wielu gwiazdek czy komentarzy, ale przypominam, jeśli czytasz, zostaw po sobie ślad, który bardzo zmotywuje mnie do dalszego działania.

DZIĘKUJĘ!

Sensuales, xoxo

WHO WILL SURVIVE? || The Walking DeadNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ