- 18 -

694 59 16
                                    

Jedno nazwisko ciągle zaprzątało moją głowę przez resztę dnia.

Random Stell.

Nadal nie mogłam uwierzyć, że mój starszy braciszek przetrwał, dodatkowo zarządzając jakąś osadą, która jest pod rękom Negana.

Może rodzice rownież są tam z nim?

Wiedzą, że żyje?

Pytania nie dawały mi spokoju, dlatego leżąc w ciemnościach postanowiłam działać i dowiedzieć się więcej na temat mojej prawdziwej rodziny.

Musze go zobaczyć.

Nigdy nie miałam z nim zbyt dobrego kontaktu, skoro mieszkaliśmy na dwóch końcach miasta. Mimo wszystko to wciąż mój brat i możliwie mój ostatni bliski, dlatego muszę go odnaleźć.

Nie nadążając za własnymi myślami ruszyłam w stronę drzwi, które od kilku tygodni są normalnie otwarte ze względu na zaufanie, którym zdarzyłam zostać obdarzona.

Nocny chłód wpadający przez nieszczelnie zamknięte okna powiewał delikatnie moją luźną bluzkę.
Zimne podłoże sprawiało, iż na moim ciele pojawiało się tysiące dreszczy, kiedy przemierzałam ciemne korytarze, w których byłam już po części obeznana.

Po kilkuminutowej wędrówce minęłam jak najciszej kilku wartowników i pozostałych przechadzających się korytarzami.

W końcu stanęłam przed metalowymi zabezpieczonymi drzwiami, które prowadziły do pokoju Negana.

Delikatnym ruchem zbliżyłam głowę do drzwi, aby przysłuchać się panującej ciszy, która sygnalizowała odpowiedni moment na przeszukanie biurka.

Jak najdelikatniej nacisnęłam zimną klamkę i uchyliłam na tyle drzwi, aby sprytnie wsunąć się do środka.

Światło księżyca wpadało przez ogromne okno, z którego widok był na centrum fabryki, oraz bramy i wartowników.
Wyostrzając wzrok, zabrałam się za przeszukiwanie biurka, tak aby ciała niebieskie nadawały delikatnego światła na wyciśnięte dokumenty.
Jak najciszej szperałam w szufladach biurka, aby zaraz odnaleźć mały notesik, w którym jak się zaraz okazało zapisane były odbiory oraz dostawy.

Nie mogąc rozczytać się pierwszej strony stanęłam szybko pod oknem, tak, aby światło księżyca padało idealnie na stronę notatnika.

Random Stell dowódca Septum.
200 km od Sanktuarium, 150 km od fabryki.
Wtorki, ostatni odbiór 12.08.
Dwie ciężarówki i spora skrzynia broni i amunicji.

Nie mogłam uwierzyć, że to mój brat ma pod dowództwem obsadę, którą zarządza. Wszystko było dla mnie ogromnym szokiem.

Na powroty wspomnień z dzieciństwa moje oczy zapiekły, wędrując po widoku z ogromnego okna, jakim był ciemny las.
Przymknęłam powieki, aby nie dopuścić do  wylewu łez, strojąc w ciemności i będąc pod ciągła presją i zagrożeniem.

Nagle usłyszałam delikatne zakaszlniecie wydobyta zza moich pleców, na co energicznie podskoczyłam błądząc wzrokiem po ciemnościach w pomieszczeniu.

Przed kilka sekund panowała grobowa cisza.

-Zgubiłaś się? -usłyszałam zachrypiały głos, pełen ironicznego przepełnienia, kiedy wysoka postać wyłoniła się z ciemności pochłaniającej pomieszczenie.

-Czy może przyszłaś poplotkować? -kolejne pytanie wypowiedziane w ironii, kiedy Negan stanął naprzeciw mnie z tradycyjnym uśmieszkiem na twarzy.

Nic nie mówiąc schowałam za siebie dyskretnie notatnik ilustrując postać z naprzeciwka a druga ręką
naciągając dusza koszulkę, która ledwo co zasłaniała pośladki. Dopiero po chwili zauważyłam, iż jest on odziany tylko i wyłącznie w krótkie spodenki a jego tors oświetlony światłem księżyca pokazywał wyraziste wyrzeźbienia przez co poczułam się totalnie zmieszana. Pierwszy raz widziałam go bez Lucille, bez kurtki skórzanej i z rozczochranymi włosami, co wywołało u mnie dziwne uczucie.

-Oddaj mi to. -usłyszałam rozkaz z naprzeciwka, na co uniosłam brwi.

-Nie wiem o czym mówisz... -ukrywałam rozkojarzenie spowodowane jego postacią, tak, aby nie wydać własnych słabości.

-Nie będę powtarzać. -rzucił Negan, posyłając tym razem surowe spojrzenie, na co odpowiedziałam mu tym samym.

Cisza.

Nagle Negan ruszył w moją stronę bez słowa, pokonując niewielką różnice miedzy nami, co wywołało u mnie gęsia skórkę.

Po chwili poczułam silne dłonie zaciskając się na moich ramionach, a jego twarz wyrażała delikatne poddenerwowanie.

-W moich rzeczach się nie szpera. -wypowiedział wyraźnie każde słowo, tak, jakby miało to lepszy przekaz.

Jego wzrok wędrował po moich tęczówkach, a mój niespokojny oddech spowodowany tymi wydarzeniami, powiewał delikatnie jego kilka kosmyków opadniętych na boki.

-MOICH RZECZY SIĘ NIE DOTYKA. -zaakcentował tym razem głośniej, posyłając karcące spojrzenie, na co tylko przełknęłam z trudem ślinę.

Nagle jego wyraz twarzy złagodniał, a uścisk dłoni na ramionach osłabiał, przez co rozluźniłam mięśnie.

-Dlaczego nie możesz tego zrozumieć, że tamci ludzie już dla ciebie nie istnieją? -zapytał, na co poczułam dziwne ukucie w sercu, na które nie mogłam nic poradzić.

-Ogarnij to w końcu. Teraz my jesteśmy twoją rodziną. Może nie masz tu zbyt wielu przyjaciół, ale musisz się przyzwyczaić. -wypowiadał każde słowo jakby z troską w głosie, po czym zbliżył nasze ciała i zrobił coś, czego nigdy się nie spodziewałam.

Zamknął mnie w swoich ramionach...

•••

Nie dodawałam rozdziału z jakiś miesiąc i nie mam pojęcia co wam powiedzieć, niestety nie mam czasu kompletnie a kiedy go znajdę pisze jakieś szkice, jednak nie każdy się przydaje, dlatego wybaczcie, myśle, ze rozumiecie.

Kocham❤️

WHO WILL SURVIVE? || The Walking DeadWhere stories live. Discover now