10. Trzecie zadanie

908 29 10
                                    

Pov. Lili: Dzień trzeciego zadania.

Wstałam tym razem nastawiłam sobie budzik, aby nie zaspać na szczęście zadanie jest dopiero wieczorem i można sobie do tego czasu przypomnieć wszystkie potrzebne formułki i przede wszystkim się najeść.
Ruszyłam więc na śniadanie w całym Hogwarcie aż wrzało to podniecienie. Każdy nie mógł się już doczekać trzeciego zadania.
Ja różnie z jednej strony bardzo bym chciał być już po. A z drugiej w ogóle nie chcę go zaczynać. Z tego co przeczytałam to właśnie w 3 zadaniu najwięcej osób ginęło. Co mnie przeraża, lecz wydaje mi się że jakimś cudem jest to podstawione po demnie? Nie wiem ale nie ma na co narzekać.

- Emma. Jak nie wrócę, to nie rozpaczaj.

- Merlinie Lili, przesadzasz, nic ci się nie stanie. Wrócisz cała i zdrowa, a jak nie to Dambyldore zdechnie.

- Jasne, jasne, za tłucz go podwójnie.

- Jasne...

Siedzę na łóżku zestresowana. A może lepiej będzie jak zwieje. Nie przecież nie jestem tchórzem.

- Lili choć dochodzi 18.

Wstałam i poszłam za Emmą w stronę pola do Quidicza.

Gdzie był już dość duże zbiorowisko.

Weszłam na boisko, które teraz trudno było poznać. Wokół jego krawędzi biegł wysoki na dwadzieścia stóp żywopłot. W samym środku, naprzeciw nich, była przerwa: ciemne i raczej ponure wejście do rozległego labiryntu.
Pięć minut później trybuny zaczęły się zapełniać. Słychać było gwar podnieconych głosów i dudnienie stóp setek uczniów zajmujących miejsca. Niebo było teraz ciemnoniebieskie, pojawiły się pierwsze gwiazdy. Hagrid, profesor Moody, profesor McGonagall i profesor Flitwick wkroczyli na boisko i zbliżyli sie do Bagmana i reprezentantów. Na kapeluszach mieli wielkie, czerwone, świecące gwiazdy - prócz Hagrida, który miał swoją z tyłu kamizeli z krecich futerek.

- Witam uczniów, nauczycieli i reprezentantów szkół. Dzisiaj przyszedł dzień trzeciego zadania. Jeden z reprezentantów dojdzie do Pucharu trujmgiczengo. Zostanie ogłoszony chwałą. W przypadku gdyby ktoś z was chciał wyjść z labiryntu trzeba w niebo wystrzelić czerwoną flarę. A teraz nie przedłużając Pierw do labiryntu wejdzie panna Black i pan Potter.

- Będziemy krążyć wokół labiryntu - oznajmiła zawodnikom profesor McGonagall. - Jeśli wpadniecie w tarapaty i będziecie chcieli się ewakuować, wystrzelcie w górę czerwone iskry, a ktoś z nas wyciągnie was z labiryntu. Zrozumieliście?
Reprezentanci pokiwali głowami.
- A więc na stanowiska! - zawołał dziarsko Bagman do czworga ratowników.

Ustawiłam się koło Harr'ego. Nie lubię go ale gość ma dobrą orientację w terenie.

- Start!

Weszliśmy do labiryntu a wejście się zamknęło.

- Potter wiem że to głupie i trochę nie zgodne, ale choć razem bardziej orientujesz się w terenie, a ja dobrze potrafię się obronić.

- Tak wiem że to głupie ale o tym samym pomyślałem.

Gwizdek Bagmana rozległ się po raz drugi. To Krum wszedł do labiryntu. Harry i ja przyśpieszyliśmy. Wybrana przez niego ścieżka była zupełnie pusta. Skręciłam w prawo, trzymając różdżkę wysoko ponad głową. Niczego jednak nie dostrzegłam.

W oddali zabrzmiał trzeci gwizdek. Teraz już wszyscy zawodnicy znajdowali się w labiryncie.
Harry co jakiś czas zerkał na mnie. Wydawało mi się, że ktoś nas śledzi. Niebo pociemniało do granatu, a w labiryncie robiło się coraz mroczniej. Dotarliśmy do drugiego rozwidlenia.
- Wskaż mi - szepnął do różdżki, trzymając ją płasko na dłoni.
Różdżka dokonała pełnego obrotu i wskazała na prawo, na gęsty żywopłot. A więc tam jest północ, oboje wiemy, że aby dostać się do samego środka labiryntu, musimy się kierować na północny zachód. Wybrał wiec lewe rozgałęzienie, z zamiarem skręcenia w prawo, gdy tylko będzie to możliwe.

Szliśmy prosto potem droga rozdzielała się na dwa. Skręciliśmy w lewo, jakoś takie przeczucie kazało mi tam iść. Po około 20 min drogi napotkaniu paru boginów jakiegoś centaura, i Bóg wie co jeszcze widzieliśmy. Wpadliśmy na Cedricka który walczył z Krumem. Nie wiem który jest rąbnięty ale z zaufania walnęłam eksperialmusem w Kruma. 


- Dzięki Black - mówił zdyszany Diggory.

- Spoko - wykrzywiłam twarz. - To miejsce to przekleństwo.

- Zgadzam się...

- Choć z nami Cedrick.

- Ej ludzie patrzcie - to Potter z drugiego końca darł jape.

Podeszliśmy do niego a naszym oczom ukazał się puchar.

- Lili ty to zrób.

- Nie Potter ty.

- A może na trzy?

- raz
- dwa
- trzy, za Hogwart

Złapaliśmy Puchar a następnie zaczeliśmy wirować. Wylądowaliśmy na jakimś cmentarzu. Cmentarzu? No dobra to dziwne, jestem tępa ale bez przesady tu coś nie gra.

- Wiecie chłopaki coś za łatwo nam poszło. A mi tu czymś śmierdzi.

- Tak mi też, a w ogóle gdzie my jesteśmy.


- Na jakimś zadupiu - posunęłam.

Po chwili z za rogu wyszedł Glizdogon z zawiniątkiem na rękach. Mina całkowicie mi zrzędła.

- Cedric uciekaj!

- Co nie!

- Łap puchar i nie dyskutuj - wydarł się Potter.

- Nie zostawię was.

- To zginiesz - podsumowałam.

- sszabijs niepotrzebnegosss- nawet nie zdążyłam zareagować gdy w stronę Cedricka poleciała zielona Avada.

Jego ciało upadło bez ducha, a ja zamarłam Merlinie...

Kolejny rozdział jutro... 😘

Lili przeznaczona Czarnego PanaWhere stories live. Discover now