Pov. Lili: Dzień trzeciego zadania.
Wstałam tym razem nastawiłam sobie budzik, aby nie zaspać na szczęście zadanie jest dopiero wieczorem i można sobie do tego czasu przypomnieć wszystkie potrzebne formułki i przede wszystkim się najeść.
Ruszyłam więc na śniadanie w całym Hogwarcie aż wrzało to podniecienie. Każdy nie mógł się już doczekać trzeciego zadania.
Ja różnie z jednej strony bardzo bym chciał być już po. A z drugiej w ogóle nie chcę go zaczynać. Z tego co przeczytałam to właśnie w 3 zadaniu najwięcej osób ginęło. Co mnie przeraża, lecz wydaje mi się że jakimś cudem jest to podstawione po demnie? Nie wiem ale nie ma na co narzekać.- Emma. Jak nie wrócę, to nie rozpaczaj.
- Merlinie Lili, przesadzasz, nic ci się nie stanie. Wrócisz cała i zdrowa, a jak nie to Dambyldore zdechnie.
- Jasne, jasne, za tłucz go podwójnie.
- Jasne...
Siedzę na łóżku zestresowana. A może lepiej będzie jak zwieje. Nie przecież nie jestem tchórzem.
- Lili choć dochodzi 18.
Wstałam i poszłam za Emmą w stronę pola do Quidicza.
Gdzie był już dość duże zbiorowisko.
Weszłam na boisko, które teraz trudno było poznać. Wokół jego krawędzi biegł wysoki na dwadzieścia stóp żywopłot. W samym środku, naprzeciw nich, była przerwa: ciemne i raczej ponure wejście do rozległego labiryntu.
Pięć minut później trybuny zaczęły się zapełniać. Słychać było gwar podnieconych głosów i dudnienie stóp setek uczniów zajmujących miejsca. Niebo było teraz ciemnoniebieskie, pojawiły się pierwsze gwiazdy. Hagrid, profesor Moody, profesor McGonagall i profesor Flitwick wkroczyli na boisko i zbliżyli sie do Bagmana i reprezentantów. Na kapeluszach mieli wielkie, czerwone, świecące gwiazdy - prócz Hagrida, który miał swoją z tyłu kamizeli z krecich futerek.- Witam uczniów, nauczycieli i reprezentantów szkół. Dzisiaj przyszedł dzień trzeciego zadania. Jeden z reprezentantów dojdzie do Pucharu trujmgiczengo. Zostanie ogłoszony chwałą. W przypadku gdyby ktoś z was chciał wyjść z labiryntu trzeba w niebo wystrzelić czerwoną flarę. A teraz nie przedłużając Pierw do labiryntu wejdzie panna Black i pan Potter.
- Będziemy krążyć wokół labiryntu - oznajmiła zawodnikom profesor McGonagall. - Jeśli wpadniecie w tarapaty i będziecie chcieli się ewakuować, wystrzelcie w górę czerwone iskry, a ktoś z nas wyciągnie was z labiryntu. Zrozumieliście?
Reprezentanci pokiwali głowami.
- A więc na stanowiska! - zawołał dziarsko Bagman do czworga ratowników.Ustawiłam się koło Harr'ego. Nie lubię go ale gość ma dobrą orientację w terenie.
- Start!
Weszliśmy do labiryntu a wejście się zamknęło.
- Potter wiem że to głupie i trochę nie zgodne, ale choć razem bardziej orientujesz się w terenie, a ja dobrze potrafię się obronić.
- Tak wiem że to głupie ale o tym samym pomyślałem.
Gwizdek Bagmana rozległ się po raz drugi. To Krum wszedł do labiryntu. Harry i ja przyśpieszyliśmy. Wybrana przez niego ścieżka była zupełnie pusta. Skręciłam w prawo, trzymając różdżkę wysoko ponad głową. Niczego jednak nie dostrzegłam.
W oddali zabrzmiał trzeci gwizdek. Teraz już wszyscy zawodnicy znajdowali się w labiryncie.
Harry co jakiś czas zerkał na mnie. Wydawało mi się, że ktoś nas śledzi. Niebo pociemniało do granatu, a w labiryncie robiło się coraz mroczniej. Dotarliśmy do drugiego rozwidlenia.
- Wskaż mi - szepnął do różdżki, trzymając ją płasko na dłoni.
Różdżka dokonała pełnego obrotu i wskazała na prawo, na gęsty żywopłot. A więc tam jest północ, oboje wiemy, że aby dostać się do samego środka labiryntu, musimy się kierować na północny zachód. Wybrał wiec lewe rozgałęzienie, z zamiarem skręcenia w prawo, gdy tylko będzie to możliwe.Szliśmy prosto potem droga rozdzielała się na dwa. Skręciliśmy w lewo, jakoś takie przeczucie kazało mi tam iść. Po około 20 min drogi napotkaniu paru boginów jakiegoś centaura, i Bóg wie co jeszcze widzieliśmy. Wpadliśmy na Cedricka który walczył z Krumem. Nie wiem który jest rąbnięty ale z zaufania walnęłam eksperialmusem w Kruma.
- Dzięki Black - mówił zdyszany Diggory.
- Spoko - wykrzywiłam twarz. - To miejsce to przekleństwo.
- Zgadzam się...
- Choć z nami Cedrick.
- Ej ludzie patrzcie - to Potter z drugiego końca darł jape.
Podeszliśmy do niego a naszym oczom ukazał się puchar.
- Lili ty to zrób.
- Nie Potter ty.
- A może na trzy?
- raz
- dwa
- trzy, za HogwartZłapaliśmy Puchar a następnie zaczeliśmy wirować. Wylądowaliśmy na jakimś cmentarzu. Cmentarzu? No dobra to dziwne, jestem tępa ale bez przesady tu coś nie gra.
- Wiecie chłopaki coś za łatwo nam poszło. A mi tu czymś śmierdzi.
- Tak mi też, a w ogóle gdzie my jesteśmy.
- Na jakimś zadupiu - posunęłam.Po chwili z za rogu wyszedł Glizdogon z zawiniątkiem na rękach. Mina całkowicie mi zrzędła.
- Cedric uciekaj!
- Co nie!
- Łap puchar i nie dyskutuj - wydarł się Potter.
- Nie zostawię was.
- To zginiesz - podsumowałam.
- sszabijs niepotrzebnegosss- nawet nie zdążyłam zareagować gdy w stronę Cedricka poleciała zielona Avada.
Jego ciało upadło bez ducha, a ja zamarłam Merlinie...
Kolejny rozdział jutro... 😘
YOU ARE READING
Lili przeznaczona Czarnego Pana
FanfictionLos bardzo przewrotny i uparty... w świecie czarodziei nastają mroczne czasy, Lord Voldemort zimny i bezduszny człowiek, zostaje mu przydzielona przeznaczona. Mała Lili po zniknięciu czarnego Pana zostaje w Malfoy Manor gdzie wychowuje się do czasu...