19. Jama życia.

581 20 6
                                    

Wylądowaliśmy przy najmroczniejszych Chińskich górach.
- Wyżej teleportować się nie da musimy się wspinać.
- Nie - zaczęła nerzekać Mija.
- Pocieszę was że tylko my możemy przedrzeć się przez te góry.
- Nie wiem czy to pocieszenie znaczy że będzie trudniej niż się wydaje. - zauważył Tai.
- Może. - przytaknęłam.
Weszliśmy na ścieżkę, mgła, drzewa, wszystko wydaje się takie straszne. Na drzewach wyryte symbole.
Szliśmy około dwóch godzin.
- dalej nie będzie łatwo. - ścieżka się skończyła a przed nami widniała wysoka ściana skalna. Zapadł zmrok.
- Zatrzymajmy się tutaj z samego rana ruszymy tą ścianą skalną w górę. - sciągneliśmy plecaki ja rozpaliłam ognisko, a Mija dostarczyła nam wody.
- Czy tylko mnie ten las trochę przeraża. - zapytała Mija.
- Nie tylko ciebie ja mam wrażenie że ktoś nas obserwuje. - Tai zawsze był dziwny, ale teraz jego wrażenie było jak najbardziej na miejscu.

- Prześpijmy się. - Na rzuciłam na to miejsce parę zaklęć. By nikt nas nie zauważył.

Długo nie mogłam zmrużyć oka.

Nastał świt.
- Lili wstawaj! - zerwałam się jak najszybciej.
- Co co!?
- Nic po prostu musimy iść dalej jeśli mamy zdążyć przed pełnią.
- Racja. - zebrałam wszystkie rzeczy zrzuciłam z nas zaklęcie. Teraz las wygląda lepiej jest jasno i przejrzyście nie ma już tej mgły i wilgoci. Podeszliśmy do skały. Próbowałam rzucić zaklęcie ale to na nic skały są zaczarowane. Chwyciłam łuk i jedną ze strzał z liną zahaczyłam nad nami.

- Trochę się po męczymy. - zauważył Tai.
Podciągając się na linie dotarłam do połowy. Mija próbowała wejść po mokrych stopniach tworząc z nich stabilne schody, a noże wbijała w skały. Ren ma naj prościej skała sama tworzyła mu tor. A Tai odpychając się powietrzem wskakiwał na skały. Gdy dotarliśmy wyżej wymieniliśmy spojrzenia.
Ja dalej wciągałam się na linie. A oni robili to swoimi metodami.

Gdy dotarkiśmy wyżej wszyscy byliśmy już padnięci, głodni i zmęczeni.
Wtedy ujżaliśmy to bramę życia.
- Do pełni jeszcze trzy godziny od pocznijmy. - zjedliśmy co mieliśmy ze sobą.
- słyszycie to?
- Ale co?
- ktoś tu jest. - gwałtownie obróciłam się z łukiem w ręce. Mija z kijem gotowym do ataku, Ren w pozycji bojowej, a Tai z mieczem w ręce. Za krzaków wyszedł bardzo stary elf. Po czym pokłonił się nam.
- Kim jesteś?
- Jestem Elfem strażnikiem Pani chronię waszego dobytku od początku istnienia Ziemi.
- Sporo.
Opuściliśmy broń.
- spodziewałem się was.
- Skąd wiedziałeś że przyjdziemy?
- Proroctwa. Proroctwa. - mówił spokojnym trochę zachrypniętym głosem.
- chodźcie za mną. - jak powiedział tak zrobiliśmy. Doszliśmy do bramy.
Na niej widniały cztery otwory. Niebieski, czerwony, zielony i biały.
- każde z was musi dać od siebie jak najwięcej by otworzyć bramę.

Walnęłam mocnym płomieniem ognia w czerwoną dziurę, a oni zrobili to samo ze swoimi. Brama zaczęła skrzypieć i trzeszczeć. Potem otworzyła się a my weszliśmy to takiej jakby świątyni. Wielkie cztery ołtarze żywiołów. Usiedliśmy by odpocząć.

- już czas. - dwie godziny później odezwał się elf. Wstaliśmy i podeszliśmy do wielkich mosiężnych drzwi. Połączyliśmy naszyjniki i sygnety. W suficie znajduje się otwór. Gdy nastała pełnia światło księżyca odbiło się od każdego ołtarzyka i uderzyło w nas zaczęliśmy się unosić a ja poczułam dreszczyk na plecach. Promień magi od każdego z nas uderzył w drzwi a one powoli jakby ociężały zaczęły się otwierać.
Za nimi zobaczyliśmy złoto pękło złota, kryształy całe regały ksiąg, zwoje, i szafkę podeszłam do niej i piórem napisałam przepowiednia czarny pan i Potter. - wyleciała niebieska kula. Włożyłam ją w szkatułkę i schowałam.
Podeszłam do regału z księgami i wyciągnęłam pierwszą lepszą. Najpotężniejsza czarna magia.
- przyda się.
Potem podeszłam do zwoi i wyciągnęłam o magii ognia.
Po obejrzeniu większości rzeczy wyszliśmy.
Na zewnątrz czekał na nas elf z czterema flakonikami z zawieszkami.
- Teraz jeszcze jeden krok jeśli będziecie chcieli częściej tu przychodzić musicie do jednego z falakoników dać parę kropel swojej krwi. Dzięki temu kiedy tylko zechcecie będziecie mogli się tu teleportować. To również wasz dom. - chwyciłam buteleczkę i sztyletem rozcięłam rękę. Wlałam parę kropel i zamknęłam szczelnie. Magią sprawiłam że rana się zagoiła a buteleczkę zawiesiłam na szyi razem z naszyjnikiem ognia.

Moje rodzeństo zrobiło to samo. Są moją rodziną według starych legend i ksiąg. Mamy się nawzajem wspierać.

- udało się.
- No.
- tego się nie spodziewałem.
- racja.

Wyszliśmy ze świątyni a elf ją zapieczętował. Spojrzałam na zwój jest na nim napisane jak stworzyć ogniowego smoka. Machnęłam parę razy rękami a na niebie widać smoka długiego Chińskiego smoka.
Wsiadłam na niego.
- no właźcie gryzie tylko jak mu rozkażę.
Wsiedli trochę nie pewnie.
- może polecimy do mnie? - zaproponowałam.
- jak nas twój przeznaczony nie zabije to w sumie chętnie.
- no. - Mija jest wyraźnie zestresowana.
- Nie zabije was jak go o to poproszę. - trochę się rozluźnili. A ja wybuchłam śmiechem.
- Boicie się go bardziej niż on was. A to my jesteśmy teorytycznie władcami świata. - na moje słowa też wybuchli śmiechem...

Zgodnie z obietnicą kolejny rozdział. Nie zapomnijcie o ⭐. I bardzo wam dziękuję za wszystkie miłe komentarze 😘

Lili przeznaczona Czarnego PanaWhere stories live. Discover now