Rozdział I

12.5K 220 21
                                    

- Po co ćpasz? To nie uwolni od problemów! Nie mogę uwierzyć, że jeszcze parę miesięcy temu, był z ciebie porządny chłopak! Zniszczysz się, o ile już tego nie zrobiłeś!- wykrzyczałam wszystko, co o nim sądziłam, wszystko co leżało mi na sercu, a potem wybiegłam z zatłoczonego baru, prosto na ciemna ulicę.

Nie poszedł za mną. Został na „szałowej” imprezie z nowymi przyjaciółmi. Tymi, którzy wciągnęli go w to gówno. -Idź do parku, musimy ochłonąć- podpowiedziała moja podświadomość, i tak też zrobiłam, ruszyłam w stronę lasu, nie zaważając na cholernie późną godzinę.

Przeszłam dwie przecznice, stare ruiny, i dotarłam na miejsce. Byłam sama, a przynajmniej tak wtedy myślałam. Usiadłam na przewróconym drzewie i spokojnie wyciszałam się. Kiedy powoli uspokajałam swoje skołatane myśli, usłyszałam odgłos nadepniętych gałęzi i szereg szeptanych przekleństw.

Ktoś tam był.

-Po co ja tu w ogóle przychodziłam?! - spytałam samej siebie - Przecież mogę nie wyjść z tego żywa! …Cholera, to boli! -krzyknęłam z powodu bólu, który opanował całą moją głowę. -Czemu nie próbuje uciekać? –nasunęło mi się pytanie, ale nic już nie mogłam zrobić, bo zapadła nieprzenikniona ciemność.

Po jakimś czasie odzyskałam przytomność i zorientowałam się, że jestem trzymana w czyiś ramionach. Męskich ramionach.

-Pomocy! -krzyknęłam, próbując wyrwać się z uścisku -Puść mnie! -ponowiłam próbę szarpania się z nieznajomym. 

Ciemny las. Co ja tu robiłam? Trzecia w nocy, że też zachciało mi się spacerów! -przeklinałam w duchu.  

Gdy otworzyłam oczy, znów leżałam na ziemi. Kołowało mi się w głowie od poprzedniego, nieprzewidzianego uderzenia. Mężczyzna odszedł ode mnie na odległość pięciu metrów i zapalił papierosa. Chwila…co zrobił? Haha, śmieszne. A ja w tym samym momencie, leżałam na tej pokrytej rosą trawie i walczyłam o przetrwanie. Gdzie tu sprawiedliwość? -Chwila, przecież mogę od niego uciec. – wpadłam na genialny pomysł, marząc o spełnieniu go. Powoli, po cichu wstałam i zaczerpnęłam powietrza w płuca. Rzuciłam się biegiem przed siebie. Wszędzie drzewa. W którą stronę uciekać?! Usłyszałam lekki szelest, i już był przy mnie...a biegłam przecież szybko!  Po raz kolejny zostałam przygnieciona jego kolanem do podłoża, znów kapały mi łzy. Jego śmiech rozbrzmiewał echem kiedy odwracał mnie twarzą do siebie...

Nagle dotarło do mnie, że mężczyzna pochylający się nade mną jest I D E A L N Y.

Jego rysy, oczy święcące złotem i ten nieziemsko lodowaty oddech na mojej skórze. Z samego podziwiania można by rozpłynąć się w powietrzu.-stwierdziła cicho, moja podświadomość.

 W blasku księżyca, który chował się za koronami drzew, skóra nieznajomego wydawała się taka blada...i te zaostrzone zęby, niczym wampirze kły, które delikatnie muskały moją skórę. Czy to wampir?!-podświadomość wyskoczyła z nagłym, nieprzewidzianym pytaniem , które zapoczątkowało burze mózgów w mojej głowie. –Wampir? Wampiry?!  Przecież one nie istnieją! To bajki! Pieprzone bajki!- zaśmiałam się z własnej głupoty, a on niebezpiecznie szybko zaczął zbliżać się do mojej szyi. Jego zimny oddech wywoływał ciarki na moim całym ciele, które i tak dygotało już jak galareta.  

 -Sss! -syknęłam z bólu, który powrócił po chwili słabości. -Dlaczego? – wysiliłam się by zadać krótkie pytanie. - Dlaczego się mną bawisz? Zabij mnie i problem z głowy! -wypowiedziałam, krztusząc się własnymi łzami.

Bałam się. Cholernie się bałam.

-Jesteś inna. Inna niż wszystkie dotychczas. Będziesz moja... na zawsze...- wymruczał, po czym wpił się w moją szyję. Słyszałam swój krzyk, wydzierający się z mojego gardła i zapadła ciemność. Znowu. Chyba umarłam. A przynajmniej miałam taką pieprzoną nadzieje.

~^~^~^~

Cześć, postanowiłam zacząć pisać opowiadanie na wattpad'zie :)
Pierwszy rozdział już za mną, jak mi poszło? ;)

Kraina absurdu.Where stories live. Discover now