Rozdział XXI

3.6K 124 17
                                    

Hej, hej! Udanego czytania i pisania recenzji w komentarzu! Haha! <3 Buziaki! :*

_________________

Rose's POV

Idziemy trzymając się za ręce. Czuje się jak w bajce, a to co wczoraj było nierealnym marzeniem, dziś jest rzeczywistością. Wiem, że nie powinnam robić sobie złudnej nadziei, ale jestem teraz szczęśliwa, czy to cos złego? Wtuleni w siebie, kierujemy się na boisko, na którym ma się odbyć turniej mojego brata. Kiedy o nim myślę, automatycznie w mojej głowie pokazuje się obraz, kiedy „zakrywa" swoją koleżankę, w jego pokoju. Uśmiech sam wkrada mi się na usta, a zauważający to Max jeszcze mocniej mnie przytula. Nie wiem, co mam o tym myśleć. Czy my jesteśmy razem? Nie. Nie odbyliśmy jeszcze tej rozmowy. Niestety dziś rano, nie było na to czasu. Delikatnie odczepiam swoją rękę, od ręki Maxa i udaje, ze zaczynam szukać czegoś w torebce. Nic nie odpowiada, tylko chowa swoją dłoń do kieszeni. Idziemy w całkowitym milczeniu, a kiedy dochodzimy na boisko, widzę tłumy ludzi, którzy pospiesznie zajmują jakieś wolne miejsca.

-Siadamy gdzieś? -pytam.

-Może najpierw znajdźmy Twojego brata? Pokażemy mu, ze przyszliśmy? -odpowiada pytaniem, na pytanie.

-Masz rację, pewnie będzie w szatni. Chodź -mówię i ruszam w kierunku budynku. Na szczęście w środku nie jest już tak tłoczno, co jest dla mnie ogromną ulgą. Wyciągam telefon i wybieram numer do Conrada. Pytam w której szatni jest, lub gdzie mam na niego czekać. Po chwilowym obgadaniu sprawy, kończymy rozmowę. Parę sekund później słyszę trzask drzwi, i przybliżające się kroki...

-Hej, dzięki, ze wpadliście -mówi uśmiechając się i przybijając z nami piątki.

-Hejka, nie ma sprawy. O której grasz? -pytam.

-Za chwile. Idźcie zająć jakieś miejsca, ja musze iść na rozgrzewkę. Max, pamiętaj, że mam numer 8, bo ona zapomni! -mówi, śmiejąc się, a potem oddala się w stronę swoich kolegów z drużyny, którzy zaczęli już przygotowywać się na korytarzu. My, tak jak powiedział Conrad, udaliśmy się na dwór i zaczęliśmy szukać jakiejś wolnej miejscówki.

Siadamy w pierwszym rzędzie. Nie rozumiem ludzi, którzy wolą oglądać wszystko z góry. Z dołu jest lepiej! Siedzimy i gadamy praktycznie o niczym. Boję się zacząć rozmowę o czymś ważniejszym, niż głupi film, który leciał ostatnio na tvn'ie. Nagle donośny głos przemawia do nas z megafonu „MECZ ROZPOCZNIE SIĘ ZA 2 MINUTY! PROSZĘ WSZYSTKICH O DOPNIG!" i gwizdek. Chłopaki zaczynają biegać za piłką. Conrad gra na ataku. Łał! Pierwszy raz widzę go w akcji! Jest niesamowity! Mija 15 minut gry, a mi nadal się nie nudzi. Wzrokiem wodzę za piłką, która bardzo szybko przemieszcza się po całym boisku. Chłopak z numerem 4 strzela gola! Wstajemy i klaszczemy. Powoli zapominam o całym tym bagnie, w które wpadałam. Skupiam się tylko, i wyłącznie na rozgrywanej, przede mną grze. Conrad jest przy piłce, biegnie w stronę bramki. Czy strzeli gola?

-Conrad BIEGNIJ! BIEGNIJ! -krzyknęłam podnosząc się z miejsca. Nagle... widzę piłkę, która leci w naszą stronę. Gdzie uciekać? W ostatniej chwili uchylam się na lewo, a Max obrywa w głowę. Cholera jasna. Upada. Szybko klękam przy nim, ale on jest nieprzytomny! -AAAAA! POMOCY! ON NIE ZYJE! -zaczynam panikować.

-Spokojnie, zabierzmy go do namiotu ratowniczego! -mówi ktoś za mną, próbując mnie uspokoić.

-Dobrze-odsuwam się, na tyle, by wysocy mężczyźni mogli wziąć go na ręce i zabrać go do ratowników. ODDYCHAJ ROSE!

-Panienka idzie z nami? -pyta mężczyzna, w wieku mojego taty.

-TAK! -odpowiadam szybko.

-Na pewno nic mu nie będzie -pociesza mnie i kierujemy się w stronę namiotu. Nie wiem co mam ze sobą począć. Nie chcą mnie wpuścić! Siedzą tam już pół godziny, a mi nadal nie pozwalają mi wejść. Co jest? Dłużej nie dam rady. Przedzieram się przez „ściankę" i co widzę? Ratownicy grają w karty, a Max leży sobie na tym szpitalnym „łóżku" . Podbiegam do niego.

-Max? Jak się czujesz?

-Koo-cham Cię Rooo-se! -zaczyna się wydzierać, gdy tylko otwiera oczy.

-Ciiiicho-uciszam go, a ratownicy szybko znajdują się u mojego boku. Tłumaczą, że nic mu nie jest, że „wyliże" się z tego. Ale co ja mam z nim zrobić? I dlaczego tak bredzi? -Czyli mam tu z nim siedzieć jeszcze pół godziny, a potem zabrać do domu, tak? -pytam ironizując. Byłam wkurzona.

-Tak -odpowiadają chórem. Więc siedzę. Cały ten turniej, to nie był dobry pomysł. To był tragiczny pomysł! Max, w końcu się budzi. Siada na łóżku i przypatruje się mojej twarzy, co chwila zerkając na moje usta. To dekoncentrujące.

-Tęsknie za Fredziem -mówi w końcu.

-Za kim? -podnoszę brwi ku górze.

-Za Fredziem. Moim zdechłym chomikiem -Hahahah, co!?

-Um, no każdy tak tęskni...

-Ale czy jak dorosnę, to mogę zmienić imię na Clark? -zmienia temat w ekspresowym tempie.

-Tak, oczywiście -Próbuje się nie śmiać. Jezu. Co oni mu za prochy dali?

-... bo tak miał na imię Supermen. A ja chcę być Supermenem! -zaczyna wrzeszczeć, wymachując rękami. Ratownicy znów podchodzą do nas i mówią:

-Możecie iść już do domu. -Hahaha, że co?! Ja mam z nim iść teraz do domu? Teraz kiedy gada głupoty? Zwariowali do reszty, czy co?!

-Hm, my nocujemy w hotelu. Czy aby na pewno, to dobry pomysł, bym teraz zaprowadziła go tam? I się sama nim zajęła? -pytam nieskładnie.

-Tak -odpowiadają, chyba tylko po to, bym już wyszła i dała im spokój. No więc biorę Maxa za ramię, i wychodzimy.

-Kocham Cię Rose! Chcę się z Tobą kochać! -całuje mnie w policzek, zataczając się.

-Jezu, Max. Hahaha. Serio? Teraz? -pytam, żartując.

-Tak! Czy to jakiś problem? -Nie skądże znowu! Idiota. Nafaszerowany lekami idiota. Ignoruję go, aż do momentu gdy znajdujemy się pod naszym hotelem. Wchodzimy na górę, nie wpadając na nikogo. Bravo! Śmiało mogę przyznać, że Max wygląda jakby był po jakiejś imprezie. Całkowicie nawalony, ledwo trzymający się na nogach. W pokoju, zanim pada na łóżko, i zasypia, odzywa się do mnie po raz ostatni:

-Rose, bo wiesz. Ja nie chciałem... mówić tego w tej szkole, tego no o tym tamtym. Bo wiesz, ja nie chciałem mówić, ale powiedziałem. Bo wiesz... ja wtedy tak myślałem, albo nie myślałem... sam już nie wiem, co myślałem -no i padł. Co on miał na myśli? O co mu chodziło? Żałuje, czy nie żałuje? Ja już sama nie wiem. Porozmawiam z nim jutro. Musimy sobie wszystko wyjaśnić.

Rano, gdy otwieram oczy, słońce przedziera się przez zasłony, a obok mnie pusto. Gdzie on jest? Czyżby już wstał? Podnoszę się ociężale i ruszam do łazienki. Tam także go nie ma. Wołam:

-Max! Gdzie jesteś? -ale odpowiada mi głucha cisza.

Czy to wszystko się wydarzyło na prawdę, czy był to tylko kolejny z moich snów? Bo jak to nie był sen, to gdzie on się teraz podziewa?! Zaraz, jego torba także zniknęła, a może jej w ogóle nie było? Co to ma wszystko znaczyć?!

___________

Przepraszam za błędy i za to, że ten rozdział taki beznadziejny. Następne będą lepsze :)

Kraina absurdu.Dove le storie prendono vita. Scoprilo ora