I

815 23 10
                                    

Podobno wojna była straszna. Nie znała litości, nie wiedziała co to młody wiek. Zabierała mężów, ojców i synów, pozostawiła wdowy i sieroty.

Nie dopuszczono mnie do opuszczonego już przez wroga pola bitwy. Jednak słyszałam szepty rannych rycerzy o zmaltretowanych ciałach, o błocie, które przybrało czerwony kolor. Słyszałam ich krzyki i modlitwy kiedy przez długie dni razem z innymi opatrywałam ich rany. Trzymałam ich za rękę kiedy wydawali ostatnie tchnienie. Chociaż tyle mogłam dla nich zrobić.

Tak wielu nie wróciło, tak wielu straciło życie, w tym mój ojciec. Poległ nacierając na siły wroga, nie okazał strachu, aż do ostatniej chwili chociaż wiedział, że zginie. W tym desperackim ataku poprowadził za sobą wszystkich rycerzy, którzy jeszcze byli zdolni walczyć. Ludzie w niego wierzyli, kochali go i szanowali. Poszli za nim nawet na śmierć. Wiedzieli, że jest ona lepsza niż poddanie się siłom Taraku.

Nie spałam już od dwóch dni. Ciągle zajmowałam się zmienianiem opatrunków, przygotowywaniem posiłków i podawaniem wody. Kręciłam się pomiędzy leżącymi na podłodze rannymi i starałam się ze wszystkich sił nie okazywać mojej rozpaczy. Potrzebowali widzieć, że jestem silna. Niosłam właśnie wiadro wypełnione świeżą wodą gdy ktoś położył mi rękę na ramieniu. Odwróciłam się i ujrzałam pomarszczoną twarz Mery.

- Musisz odpocząć dziecko – przemawia do mnie łagodnym głosem – nikomu się nie przysłużysz jak zaraz padniesz na posadzkę.

Mery znam od dzieciństwa. Kiedy byłam dzieckiem była moją opiekunką i nauczycielką. Jednak przede wszystkim widziałam w niej przyjaciółkę. Mogłam jej się zwierzyć ze swoich najgłębszych lęków. Zawsze mnie z uwagą słuchała i z największą mądrością przyćmiewającą słowa mędrców czytających stare, grube księgi doradzała mi. Jej rady zawsze były subtelne, nie wymuszała na mnie swojego zdania, pozwalała abym sama podejmował decyzje. Ze smutkiem odnotowałam, że ostatnie dni jeszcze bardziej uwidoczniły jej podeszły już wiek. Już nie chodziła w pełni wyprostowana i czasami podtrzymywała się ściany. Na twarzy pojawiło się więcej zmarszczek, a włosy już całkiem posiwiały. Jednak w jej zielonych oczach pozostało tyle samo miłości i troski co kiedyś.

- Jak mogę odpoczywać kiedy jest tyle pracy? – odpowiadam odkładając wiadro z wodą na ziemię. Nabieram z niego małą porcję wody i podaję pierwszemu rannemu. Mężczyzna w średnim wieku ledwo jest w stanie podnieść głowę. Powoli przechylam kubek i pozwalam, żeby chociaż na chwilę ugasił pragnienie. Kiedy wypija wszystko z jękiem opada na poduszki i posyła mi delikatny, wdzięczny uśmiech – Wiesz, że to samo mogłabym powiedzieć tobie. Jakoś nie widziałam, żebyś ty też chociaż na chwilę usiadła.

- Ja jestem już stara dziecko, moje zdrowie i życie jest mniej cenne od twojego – mówi, a ja patrzę na nią z naganą.

- Każde życie jest tak samo cenne – odwracam się od niej i podchodzę do drugiego rannego, potem do trzeciego i czwartego. Nie zamierzam odpoczywać, nie teraz. Może kiedy dotrą tutaj uzdrowiciele z południa znajdę chwilę na sen. Teraz sen wydaje mi się być czymś samolubnym. Upijam łyk wody, którą rozdaję, nawilżając zaschnięte gardło.

Kiedy woda się kończy posyłam po nowy zapas jednego z giermków, a sama zajmuję się cięciem płacht, które posłużą jako opatrunki. Przy tej czynności zastaje mnie jeden z rycerzy.

- Pani – kłania się nisko – doradcy twojego ojca oczekują cię w sali narad.

- Teraz? – pytam – Mam dużo rzeczy do zrobienia. To coś pilnego?

- Nie znam szczegółów, ale doradca Theon prosił o szybkie pojawienie się panienki.

Odkładam płachty i podnoszę się z podłogi na której siedziałam. Chciałam wykorzystać tę chwilę aby dać odpocząć obolałym nogom. Kieruję się za rycerzem do sali narad. Przechodzimy przez korytarze wypełnione rannymi. Świadomość, że mnie przy nich teraz nie ma okropnie ciąży mi na sumieniu. Zastanawiam się co jest tak ważnego, że natychmiast musiałam ich opuścić.

Oddana wrogowiWhere stories live. Discover now