XVI

386 18 3
                                    

Wszystko mnie boli. Od ud ściskających z całą mocą boki konia, przez trzymające lejce dłonie po zaciskające się powieki. Każda część mojego ciała woła o chociaż chwilę odpoczynku. 

Nie jestem przyzwyczajona do tak długiej i intensywnej jazdy konnej. Nawet kiedy razem z wojskiem ruszyłam na granicę by spotkać się po raz pierwszy z Mordredem i jego ludźmi nie odczuwałam takiego zmęczenia. 

Mięśnie palą mnie z wysiłku równocześnie będąc zupełnie zesztywniałe. W głowie mi się kreci od ciągłego podskakiwania. Krew szumi mi w uszach. W ustach mam kompletnie sucho czego powodem jest również targający mną lęk. Dokąd zmierzamy? Co Mordred ze mną zrobi? 

Pędzimy tak już kilka godzin. Nie było ani chwili odpoczynku. W rzadkich chwilach kiedy skupiam się na czymś innym niż nie wypadnięcie z siodła zerkam na zmieniające się krajobrazy. Nie poznaję tych terenów, a to świadczy o tym, że jesteśmy nie tyle daleko od domu co bardzo blisko granicy. Może już nawet ją przekroczyliśmy. Czy Mordred porwał mnie do Taraku? Czy uwięzi mnie w swoim zamku i zażąda za mnie okupu? 

Niosący mnie koń w przeciwieństwie do mnie nie wygląda na ani trochę zmęczonego. Jego mięśnie napinają się z równą siłą co gdy wyruszyliśmy. Musiał być do tego wyszkolony. 

Zerkam przed siebie na Mordreda znajdującego się niewiele przede mną. W nim również nie dostrzegam zmęczenia. Zakładam jednak, że jako mężczyzna i książę był trenowany do tego typu sytuacji. Jako syn króla na pewno przeszedł wojskowe szkolenie. 

Ponownie zamykam oczy i próbuję odciąć się od bólu. Pozwalam aby moje myśli krążyły swobodnie wokół szczęśliwych wspomnień. Moje dziesiąte urodziny podczas których Mery zorganizowała dla mnie piknik w zamkowych ogrodach. Zaprosiła niemal wszystkich z zamku, od lordów i rycerzy po kucharki i pokojówki. Nawet ojciec przyłączył się do świętowania. Zabawy nad rzeką z innymi dziećmi, puszczanie latawców, posiłki z moim ojcem podczas których opowiadał mi ciekawe historie. Wszystko to pomaga zapomnieć mi o rzeczywistości. 

Nie wiem ile czasu mija, ale czuję, że mój koń zwalnia. Z galopu przechodzimy w kłus, a następnie do stępu. Moje spięte mięśnie natychmiast się rozluźniają. Całe szczęście, jeszcze trochę i mogłabym nie wytrzymać. Robię głęboki oddech by uspokoić szalejące serce. Szkoda tylko, że to nie koniec.

- Wszystko dobrze? - głos Mordreda dobiega z bliska

Otwieram oczy by zobaczyć, że mężczyzna nie siedzi na koniu lecz stoi tuż przy moim siodle. Jego ręka delikatnie spoczywa na moim drżącym udzie, a ja omal przegrywam z chęcią by ją z niego strącić. Jego dotyk nie jest teraz dla mnie przyjemny. 

- Pomóż mi zejść - mówię świadoma, że sama nie dam rady. Chowam dumę do kieszeni i pozwalam aby mężczyzna mnie asekurował. 

Mordred marszczy czoło przejęty swoim zadaniem. Zapewne nie spodziewał się, że poproszę go o pomoc. Wyciągam jedną stopę ze strzemienia i przerzucam nogę na drugą stronę końskiego grzbietu. Cały ciężar ciała opieram na drugiej stopie ponieważ moje ręce są niemal bezwładne. 

Zsuwam się z konia, ale w pewnym momencie tracę równowagę. Wpadam w nadstawione ramiona Mordreda. 

- Mam cię - zapewnia mnie

Jego ręce oplatają się wokół mnie nie pozwalając mi spaść na ziemię. Przyciska mnie do siebie kiedy moje niemal bezwładne ciało pokonuje dzielącą go od podłoża odległość. 

Stawiam stopy na ziemi. Dziwne uczucie, jakbym uczyła się chodzić na nowo. Po tylu godzinach w siodle nie powinno mnie to jednak dziwić. 

Mordred upewnia się, że nie upadnę i dopiero wtedy mnie puszcza. Odwracam się w jego stronę. 

- Myślałem, że lepiej znosisz jazdę - mówi jakby chciał się usprawiedliwić - No cóż, przynajmniej nie spadłaś, a to już coś. Chcesz wody? 

Jego niby zatroskany ton głosu budzi we mnie furię. Nie zważając na nic, nawet na obolałe ręce robię potężny zamach i z całej siły uderzam go w twarz. Rozlega się głośny plask, a zastygła w zaskoczeniu twarz Mordreda przekręca się w lewą stronę. 

Czuję dziwną satysfakcję. Nigdy nikogo nie uderzyłam. Nawet jako dziecko stroniłam od przemocy. Nie widziałam w niej sensu. Dla niego jednak zrobiłam wyjątek. 

Modred przykłada sobie dłoń do policzka i rozmasowuje go delikatnie. Rusza żuchwą jakby chciał sprawdzić, czy nic mu nie złamałam. Dopiero wtedy ponownie patrzy na mnie.

Zakładałam, że w jego oczach zobaczę furię. Byłam gotowa na wściekłość, a może nawet fizyczny odwet. On jednak zachowuje spokój. 

- Chyba sobie na to zasłużyłem - mówi spokojnie

- Porwałeś mnie, uprowadziłeś - oskarżam go 

- To dość duże i niepotrzebne słowa, powiedzmy, że zmotywowałem cię do podjęcia właściwej decyzji. Tą właściwą decyzją było podążenie za mną. 

- Sama potrafię decydować o tym co jest właściwe, a co nie. Wiesz jak niedorzecznie brzmi to z twoich ust. Fakt, że uważasz, że wiesz co jest właściwe. Gdybyś zdawał sobie z tego sprawę nigdy by nas tutaj nie było. Nigdy nie byłoby żadnej wojny. Elunda i Rofos nadal by istniały. Setki ludzi nie straciłoby życia. Mój ojciec nie straciłby życia. Nie masz pojęcia co jest właściwe. Jesteś zapatrzonym w siebie egoistą bez serca. Zaślepia cię żądza władzy zupełnie jak twojego ulubionego księcia z historii i zasługujesz na ten sam los. Nienawidzę cię. 

Wykrzykuję te wszystkie słowa jedno za drugim. Z każdym oddechem krzyczę na niego coraz głośniej, w pewnym monecie nawet go popycham uderzając dłońmi o jego pierś. Jak można było oczekiwać nawet nie drgnął. 

Cała ta złość, którą w sobie tłumiłam, cała ta wściekłość, ten ból, daję temu teraz upust. Emocje wylewają się ze mnie równie szybko co słowa. Nie panuję nad nimi. Dopiero kiedy wypowiadam te dwa ostatnie słowa odzyskuję względny spokój. 

"Nienawidzę cię" kiedy wykrzykuję mu to prosto w twarz mężczyzna zdaję się wzdrygać. Przez jego twarz przemyka ból i żal. Gdyby taki wyraz twarzy pojawił się u kogokolwiek innego okazałabym współczucie. Jemu nie potrafię współczuć. Sam sobie na to zasłużył. Powiedziałam tylko prawdę. 

- Za chwilę ruszamy dalej - oznajmia chłodno - Rozprostuj kończyny, napij się wody. Przy siodle znajdziesz jedzenie. Wykorzystaj ten czas jak uważasz za stosowne. Przed nami jeszcze spory kawałek drogi. I gdyby przez myśl przeszła ci ucieczka, nie rób tego. Ten koń słucha tylko mnie. 

Mordred odwraca się i zostawia mnie samą. 

- Gdzie mnie zabierasz? - wołam za nim. Nie mam siły ani chęci by go gonić. 

Nie dostaję odpowiedzi.



Oddana wrogowiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz