XXVII

290 12 1
                                    

- To maleństwo ma nas ocalić? - zapytał Mordred przyglądając się flakonikowi kiedy siedzieliśmy w mojej komnacie. 

- Uzdrowiciel obiecał, że przygotują więcej - mówię zabierając z jego rąk cenny przedmiot i odkładając na stolik. Siadam na łóżku i wpatruję się  we flakonik jakbym spodziewała się znaleźć tam odpowiedzi na wszystkie pytania - Przygotowanie takiego naparu to podobno niełatwe zadanie, ale wierzę, że podołają. 

- Kiedy będzie gotowy?

- Mandragorę trzeba zebrać w pełnię księżyca, a następnie warzyć przez trzy dni i stosować się do licznych wskazówek - mówię cytując uzdrowiciela 

- Pełnia dopiero za tydzień - zauważa Mordred 

- Niestety tego nie przyśpieszymy - wzruszam ramionami - Cienie są tutaj od lat, tydzień nie powinien zrobić różnicy. W tym czasie generałowie i doradcy może znajdą inne przydatne informacje. Wywar to jedno, trzeba jeszcze jakoś go podać ludziom opętanym przez cienie i pomyśleć jak użyć go wobec ich samych. O ile to w ogóle zadziała. 

- Myślałem, że wierzysz w swoich uzdrowicieli - dziwi się mężczyzna

- W sprawie chorób i urazów ufam ich wiedzy bezgranicznie, ale to. Nikt jak dotąd nie testował tej teorii. Równie dobrze wywar z mandragory może być bezskuteczny wobec cieni. 

- Zawsze pozostaje jego drugie zastosowanie - śmieje się Mordred 

Rzucam mu pełne oburzenia spojrzenie. 

Mordred przeciąga się wstając z krzesła i siada obok mnie na łóżku. Chwyta moją dłoń i gładzi jej wierzch kciukiem zataczając kółeczka. 

- To największa ilość informacji jaką mam o cieniach od lat. Jeżeli jest nawet cień szansy, że to się uda należy się go trzymać. Ja muszę się go trzymać. Inaczej to wszystko będzie na marne.

Wiem o czym mówi. Jeżeli na cienie nie ma sposobu to jego działania, wojna, śmierć tylu osób, wszystko będzie na marne. Tego chyba by sobie nie wybaczył. 

Ściskam jego dłoń okazując mu moje wsparcie. 

- Jutro z samego rana ponownie odbędzie się zebranie - mówię - Potem zajmiemy się zwykłymi obowiązkami. Życie powinno toczyć się tak jak dotychczas. Cienie to nie jedyny problem. Kupcy nadal obawiają się podróżować po królestwie. Ciągnie to za sobą liczne straty. Musisz do nich przemówić, zapewnić ich, że ich towary jak i oni sami są bezpieczni. 

- W Emyrcji nie ma rozbójników? Jak mogę dać im takie zapewnienie?

- Nie rozbójników się obawiają tylko twoich ludzi - wyjaśniam - Wojska Taraku pozostają na granicy. Przynajmniej tak twierdzą generałowie.

- Są mi potrzebne, ale nie po to by rabować kupców - zapewnia Mordred - Jestem pewien, że mimo nowych informacji wielu wpływowych ludzi chętnie zobaczyłoby mnie z nożem lub strzałą w sercu. Stacjonujące w pobliżu wojska to gwarancja mojego bezpieczeństwa. 

Przypomina mi się rozmowa z generałem i wiem, że jest w tym ziarno prawdy. 

- Jednak masz rację - oznajmia podnosząc się z łóżka i sięgając po kurtkę - Wydam odpowiednie rozkazy, jutro wygłoszę przemowę. To powinno uspokoić kupców. 

- Dziękuję - mówię z ulgą 

- Nie masz za co dziękować, to moja powinność. Jeżeli dzięki temu mogę coś naprawić zrobię to z przyjemnością. Odpocznij - poleca mi łagodnie - Jutro kolejny pracowity dzień.

- Nie mogę się doczekać aż zapanuje spokój - przyznaję 

Zgadza się ze mną skinieniem głowy i wychodzi zostawiając mnie samą. 

Oddana wrogowiWhere stories live. Discover now