V

464 14 2
                                    

Niewiele pozostało z wioski, która jeszcze jakiś czas temu tętniła życiem. Kiedy naleźliśmy się na szczycie wzgórza dostrzegliśmy tylko jeszcze więcej dymu, zniszczone lub spalone domy i zagrody. Na ziemi leżało kilku tutejszych mieszkańców, żaden z nich nie dawał oznak życia. Zwierzęta pozostawione same sobie uciekły z zagród i biegały przestraszone.

Wszyscy byli w gotowości, rycerze trzymali ręce na mieczach, aby w każdej chwili móc ich użyć. Jednak nigdzie nie było widać ani jednego Taraka. Powoli zbliżaliśmy się do wioski, uważnie obserwując okolicę.

- Nędzni tchórze – słyszę za sobą głos generała – Nie staną do uczciwej walki, tylko napadają na bezbronnych.

Trudno było się z nim nie zgodzić.

- Myślisz generale, że odjechali? – pytam

- A kto ich tam wie, dla bezpieczeństwa powinniśmy sprawdzić okolicę. Jeżeli się na nich nie natkniemy można dać znać mieszkańcom, że mogą wrócić.

Tylko do czego mieli wracać, praktycznie wszystko spłonęło. W moim sercu zaczął narastać gniew. Jednak nie powinnam pozwolić aby to właśnie on mną kierował. Wzięłam kilka głębszych oddechów, aby wyciszyć myśli.

- Trzeba ich pochować - mówię patrząc na martwych wieśniaków.

- Zrobimy to pani, lecz najpierw upewnijmy się, że wróg jest daleko i nie podzielimy ich losu – proponuje generał.

- Dobrze, zbierz kilku ludzi i ruszajcie na zwiad. Tylko bądźcie ostrożni.

Generał wykonuje moje polecenie i już po chwili razem z pięcioma innymi rycerzami udaje się sprawdzić okolicę. My w tym czasie pozostajemy w zwartym szyku i zachowujemy czujność. Jadąc tutaj miałam nadzieję, że uda nam się znaleźć pokojowe rozwiązanie, teraz nie jestem tego taka pewna. Nie wytrzymuję i zsiadam z konia. Podchodzę do jednego z mężczyzn leżących na ziemi. Kucam obok niego i zamykam jego ciągle otwarte, wpatrujące się w niebo oczy.

- Coś takiego nie powinno się wydarzyć - słyszę głos Theona

- Gdybyśmy przybyli tu wcześniej, może by się nie wydarzyło.

- Nie możesz się obwiniać pani, to wina tylko i wyłącznie króla Mordreda. To on nie szanuje ludzkiego życia i ma za nic honor i wszelkie zasady.

- Jak ktoś może uważać jego rozkazy za słuszne?

- Tarak długo pozostawał w cieniu, jego mieszkańcom nie żyło się najlepiej. Nowy król obiecał zmiany, sławę i bogactwa. Wielu ludzi jest gotowych na wiele przymknąć oczy byle to zyskać. Wracaj na konia pani, na jego grzbiecie będziesz bezpieczniejsza, twoi rycerze są niespokojni.

Wstaje i zastanawiając się nad jego słowami podchodzę do mojego konia. Czy ludzie naprawdę są zdolni to takich brutalności dla kilku złotych monet? Nie potrafiłam sobie tego wyobrazić i zadałam sobie sprawę jak bardzo dotychczas byłam odcięta od prawdziwego świata.

Usłyszałam tętent końskich kopyt. Zaalarmowani hałasem rycerze ponownie dobyli mieczy. Jednak to nie armia wroga pojawiła się na horyzoncie lecz koń generała, bez jeźdźca. Jeden z rycerzy podbiega do spłoszonego zwierzęcia i próbuje je złapać. Po jakimś czasie się mu to udaje i prowadzi je w naszą stronę.

- Do siodła jest przyczepiona kartka – informuje i podaję mi ją. Drżącymi rękami otwieram złożony papier i odczytuję jego zawartość.

"Do uroczej księżniczki Emyrcji,

boleję, że przyszło nam poznać się w takich okolicznościach, jednak w dzisiejszych czasach rzadko dostajemy to czego chcemy. Jeżeli pragniesz odzyskać swoich dzielnych rycerzy zapraszam cię na niewielki poczęstunek o zachodzie słońca do mojego skromnego obozu po drugiej stronie pobliskiej rzeki. Oczywiście gwarantuję bezpieczeństwo w zakresie moich możliwości, masz na to moje słowo. Jeżeli mimo to się lękasz, możesz zabrać ze sobą kilku swoich ludzi.

Podpisano

Król Mordred"

Odczytuję list kilkukrotnie i zastanawiam się czy jest to głupi dowcip czy cwany podstęp ze strony króla Mordreda. Po zaatakowaniu mojego królestwa, zabiciu mojego ojca i wielu innych ludzi, po niedawnym ataku na bezbronną wioskę on naprawdę zaprasza mnie na poczęstunek. Oddaję list w ręce Theona i czekam na jego opinię.

- Podły drań, już na początku cię znieważa. Dobrze wie, że jesteś królową, a używa tytułu księżniczki – mówi, akurat tym przejęłam się najmniej, chociaż w świecie polityki taki dobór słów na pewno ma ukryte przesłanie. W tym wypadku nawet nie tak bardzo ukryte. Mordred w prost daje mi do zrozumienia, że mój tytuł królowej niewiele dla niego znaczy lub, że go nie uznaje.

- Myślisz, że to podstęp? – pytam – Chce nas wciągnąć w pułapkę? W liście obiecuje bezpieczeństwo i przyznaje się, że przetrzymuje naszych ludzi. Nie możemy ich tak po prostu zostawić.

- Trudno mi się do tego przyznać, ale jeżeli chodzi o tego człowieka nie jestem niczego pewny. On nie szanuje tradycji i zasad honorowych pojedynków, nie można mu ufać, zgadzam się, że pozostawienie generała i innych w jego rękach to rzecz okropna, ale możemy nie mieć wyboru. Być może to wszystko podstęp by cię zabić. Twoje życie pani jest tutaj ważniejsze, jesteś ostatnią ze swojego rodu.

- Dobrze wiesz Theonie, że nie stawiam jednych żyć nad inne, każde jest tak samo cenne i skoro trzymam się tej zasady to przyjmę zaproszenie.

- Jesteś pewna pani? Nie podoba mi się to wszystko, może to ja się tam udam w twoim imieniu.

- Gdyby chciał się widzieć z tobą to by tak napisał. Nie, ja osobiście muszę tam iść.

- Zabierzesz ze sobą kilku rycerzy?- pyta

Zerkam na twarze zebranych tu mężczyzn. Widzę w nich tylko determinację i chęć walki, nie powinnam mieć problemu z zebraniem kilku ochotników. Kiwam potakująco głową i daję znak Theonowi by zostawił mnie na chwilę samą. Ten natychmiast odchodzi i wyjaśnia pozostałym całą sytuację. 

Jeszcze raz przyglądam się zniszczonej wiosce i zastanawiam się czy osoba do której się wybieram jest mężczyzną czy raczej potworem. 

Oddana wrogowiWhere stories live. Discover now