XXV

422 17 2
                                    

Byłam pewna, że nas stamtąd nie wypuszczą. Kiedy Theon zwrócił się bezpośrednio do Mordreda moje serce niemal się zatrzymało. W głosie doradcy nie było jednak słychać szyderstwa ani prowokacji. Chciał po prostu wiedzieć więcej. Rozumiałam to i dlatego nie protestowałam. 

Słuchanie ponownie historii Mordreda nie było prostsze niż za pierwszym razem. Teraz zdając sobie sprawę jaka tragedia kryła się za tą historią każde wypowiedziane przez niego słowo uderzało we mnie ze zdwojoną siłą. Sam Mordred zdawał się być bardziej opanowany niż wtedy gdy dzielił się tym ze mą. Jego głos był spokojny i pewny. Nie odnajdywałam w nim smutku czy żalu jaki słyszałam poprzednio. Zauważyłam, że opuścił kilka osobistych fragmentów nie wnoszących jego zdaniem nic do sprawy. Jego zdaniem, ponieważ z mojego punktu widzenia pokazywały one innego człowieka. Mężczyznę jakim był nim to wszystko się zaczęło i mężczyznę jakim w dalszym ciągu pozostawał. Chciałam aby świat zobaczył go również z tej strony. 

Zebrani słuchali go w skupieniu. Czasem któryś z mężczyzn kiwał głową lub pocierał szczękę. Nie przerwano mu ani razu, a kiedy Mordred skończył mówić cisza panowała przez długi czas. 

- Teraz będzie dobrze - mówię raczej do siebie niż siedzącego u mojego boku Mordreda 

- Teraz będzie łatwiej - stwierdza mimo wszystko udzielając mi odpowiedzi 

Zerkam na jego ramię owinięte bandażem. Mężczyzna upierał się, że nie potrzebuje uzdrowiciela, a rana zagoi się sama. "Bywało gorzej" mówił kiedy niemal siłą prowadziłam go do lecznicy. Nie ustąpiłam i już po krótkim czasie Mordred siedział na niewielkim łóżku w jednej z sal przeznaczonych dla chorych. Uzdrowiciel, który go opatrywał spisał się znakomicie. Nawet Mordred był pod wrażeniem z jaka precyzją i delikatnością oczyścił jego ranę, a następnie założył opatrunek. Byłam też pod wrażeniem jego profesjonalizmu i równemu oddania każdemu w potrzebie. Potraktował Mordreda jak każdego innego pacjenta. Nie uchybił mu z powodu niedawnej wojny, nie okazał wrogości czy zniesmaczenia, a z drugiej strony nie obdarzał go specjalnymi względami jakich mógłby oczekiwać król. Kiedy uzdrowiciel skończył swoją pracę udzielił nam kilku wskazówek jak zadbać o ranę i zostawił samych. 

- Nawet mając poparcie i ufność generałów oraz doradców jesteśmy daleko od rozwiązania tego problemu - tłumaczy mężczyzna - Jeden z twoich generałów powiedział, że nie spotkał się nigdzie z informacją jak walczyć z cieniami. Ze smutkiem muszę powiedzieć, że i ja na nic nie natrafiłem, a szukam już od dawna.

- Może tutaj coś odnajdziemy - mówię 

- Twoi uzdrowiciele mają magiczne księgi? - pyta z powątpiewaniem Mordred 

- Być może nie, ale znajdziesz tutaj najbardziej wykształconych i oczytanych mieszkańców tego królestwa. Ściągają zewsząd aby uczyć innych. 

- Będą brać sobie uczniów? 

- Nie do końca. Powstaje tutaj miejsce gdzie uzdrowiciele będą przekazywać swoją wiedzę innym, wielu osobom, a nie tylko jednej. Dzięki temu zyskamy młodych, dobrze wykształconych uzdrowicieli. 

- Ciekawy pomysł - przyznaje Mordred - Pomysł twojej matki?

- Mój - wyznaję - Jednak to ona mnie zainspirowała. Stworzyła to miejsce, a ja pragnę kontynuować jej dzieło i patrzyć jak kwitnie. A wracając do tematu, uważam, że warto popytać. Może faktycznie nie mają tutaj magicznych książek, ale na pewno trafimy na coś przydatnego. Czy napary i medykamenty na przeróżne, jeszcze nie tak dawno śmiertelne choroby nie są czarodziejskie? Czy składanie złamanej kości lub szycie rany nie jest prawdziwą magią? Cienie to choroba szerząca się nie po ciele lecz ziemi. Musi być na nią jakieś lekarstwo.

- Jeżeli tak, również uważam, że jesteśmy we właściwym miejscu - zgada się ze mną Mordred - Nie przestajesz mnie zadziwiać. 

- Mnie zaskakuje twój brak wiary we mnie - mówię z udawanym oburzeniem - Ranisz mnie.

Przykładam sobie dłoń do serca w dramatycznym geście. Mordred uśmiecha się by następnie roześmiać cichutko. 

- Wybacz mi pani - mówi wstając i zachęcając do padania mu swojej dłoni. Gdy tak czynię składa na jej wierzchu pocałunek - Od teraz wykażę się większą wiarą. 

Rumieniec wkrada się na moje policzki, a serce przyspiesza. Mój oddech staje się jeszcze szybszy kiedy mężczyzna pociąga mnie w swoją stronę. Zderzam się z jego twardą klatka piersiową i z trudem opieram pokusie by położyć na niej moją rękę i poczuć pod nią te wyrzeźbione mięśnie. Czy byłoby w tym coś złego? Czy ktoś winiłby mnie za to, że szukam bliskości u własnego męża? Bo przecież w oczach świata Mordred jest moim mężem. Przysięgaliśmy sobie. I teraz kiedy tyle się dzieje, czy to nie wskazane by zaznać nieco radości? 

Kiedy mną targają sprzeczności Mordred nachyla się i całuje czubek mojej głowy. To tylko muśnięcie, ale przyjemny dreszcz pieszczoty rozchodzi się szybko po moim całym ciele. Unoszę głowę by spojrzeć w jego wpatrzone we mnie oczy. Kolejny pocałunek tym razem lądujący na czole i kolejny na policzku, potem nosie. Jego usta zmierzają w kierunku moich. Już poznałam ich smak i miękkość. Wiem, że smakują wspaniale. Pragnę ich ponownie. 

- Poszukajmy jakiegoś uzdrowiciela - mówię kiedy jego usta niemal osiągają swój cel - Nie powinniśmy marnować czasu. 

Mordred na chwilę zastyga w miejscu, ale chwilę później prostuje się zmieszany odchrząkując.

- Zgoda. Ty znasz to miejsce lepiej - gestem dłoni wskazuje mi drzwi i zachęca bym go prowadziła. Spuszczam wzrok i kieruję się w stronę drzwi, by potem przemierzając korytarze szukać kogoś kto mógłby udzielić nam pożądanych informacji. 

Zastajemy jednego z uzdrowicieli w obszernej, wypełnionej światłem sali. Otoczony jest wieloma księgami i papierami. Skrupulatnie notuje coś w niewielkim notesiku.

- Dzień dobry - mówię podchodząc do niego - wybacz, że przeszkadzamy, ale potrzebujemy pomocy. 

Uzdrowiciel unosi głowę.

- Królowo - mówi niezdarnie podnosząc się z krzesła. Widać nawet uzdrowiciele muszą chylić czoła przed sędziwym wiekiem.

- Nie wstawaj - wołam widząc jak wiele kłopotu mu to sprawia. Podchodzę do niego i kładę mu rękę na ramieniu zachęcając by ponownie zajął swoje miejsce.

- Nie wypada - mówi onieśmielony tym, że ma siedzieć w mojej obecności 

- Proszę się tym nie kłopotać - zapewniam i przechodzę do prezentacji mojego towarzysza - Oto król Mordred, mój małżonek.

- Tak, tak...witaj panie - mówi uzdrowiciel uprzejmie

- Witaj - odpowiada mu Mordred - Razem z królową mamy nadzieję, że ty lub któryś z innych uzdrowicieli pomożenie nam znaleźć informacje na pewien temat. Czy słyszałeś może o cieniach z Wyspy Łez? To zdaje się dość znana historia. 

- Tak znam tą historię - potwierdza uzdrowiciel - Jeżeli jednak szukacie książek historycznych i przygodowych to źle trafiliście. Tutaj dysponujemy tylko medycznymi księgami. Liczne zwoje z opisami chorób i jak je leczyć, rysunki ziół, to mogę wam zaproponować. 

- Niestety potrzebujemy czegoś innego - mówię ze smutkiem. Cała moja nadzieja została momentalnie zgaszona - Wybacz, że odciągnęliśmy cię od obowiązków. Nie będziemy już przeszkadzać. 

Odwracam się już gotowa aby odejść. 

- Magiczny napar z mandragory - odzywa się nagle uzdrowiciel - Tym bylibyście zainteresowani? 

- A co on robi? - dopytuje Mordred 

- Według legend...przywraca świadomość opętanym przez cienie, a je same niszczy...z bardziej naukowego punktu widzenia, to bardzo mocny afrodyzjak.




Oddana wrogowiWhere stories live. Discover now