XXIII

478 17 3
                                    

Jeżeli myślałam, że pod naszą nieobecność sprawy na zamku mogą wymknąć się z pod kontroli to obraz jaki zastałam był istną katastrofą. 

Już w miasteczku leżącym nieopodal zamku dało się wyczuć nerwową atmosferę. Uliczki były zupełnie puste, okna i drzwi wszystkich budynków pozamykane. Niektóre nawet pozabijane deskami. Kury i gęsi biegały niepilnowane, a psy ujadały kiedy przejeżdżaliśmy koło strzeżonych przez nie domów. 

- Co tutaj się stało? - pytam zaniepokojona - Cienie? 

- Niemożliwe, za daleko - stwierdza Mordred rozglądając się dookoła - Wydaje mi się, że nasza nieobecność została źle odebrana. 

Posyłam mu spojrzenie, które sugeruje kogo to wina. On tylko wzrusza ramionami, ale wiem, że w środku gryzą go wyrzuty sumienia. Mężczyzna ma rację, ale sama też to podejrzewałam. Nowo poślubieni władcy rywalizujących królestw znikają na kilka dni i nie dają znaku życia. To nie mogło się dobrze skończyć. Ucieczka w ustronne miejsce by cieszyć się urokami małżeństwa nie wchodziła tutaj w grę. Znałam moich doradców i generałów na tyle dobrze żeby wiedzieć, że zaczną wietrzyć w tym jakiś podstęp. Na pewno założyli, że zostałam porwana, co zresztą nie było dalekie od prawdy i od początku był to plan Mordeda. Z kolei jego ludzie o ile znali prawdę mogli nieprzychylnie zareagować na prawdopodobne ataki ze strony moich ludzi. Nawet jeżeli zaprzeczali jakiemukolwiek porwaniu, kto by ich słuchał. Katastrofa wisiała w powietrzu. Oby tylko jeszcze do niej nie doszło. 

- Jedźmy jak najszybciej na zamek - postanawiam poganiając mojego konia. Mężczyzna rusza za mną mądrze trzymając się z tyłu. Jeżeli zamek zamienił się w warownię gotowych do ponownej wojny rycerzy lepiej aby to mnie zobaczyli jako pierwszą. 

Galopując w stronę mojego domu modlę się, aby nikomu nic się nie stało. Już i tak było za dużo ofiar, a czekały nas nowe walki. Tym razem jednak mieliśmy wspólnego wroga. 

Wrota do zamku są zamknięte co dostrzegam już z oddali. Niedobrze. To nigdy się nie działo. Nawet podczas wojny z Tarakiem kiedy mój ojciec jeszcze żył wrota pozostawały otworzone. Był to jasny sygnał dla mieszkańców, że znajdą tutaj schronieni, oraz że król się niczego nie boi.  Zamknięto je tylko raz, lata temu podczas plagi. 

Na murach dostrzegam kilkunastu żołnierzy. Wszyscy ubrani są w zbroje i wypatrują nadciągającego zagrożenia. Kiedy jeden z nich mnie dostrzega wybałusza oczy i woła coś do swoich towarzyszy. Mężczyźni zbiegają się w jedno miejsce i patrzą na mnie z mieszanką zaskoczenia i ulgi. 

- Otwórzcie wrota - wołam do nich zatrzymując konia 

Od razu spełniają moje polecenie. Drzwi powoli się rozchylają i możemy wjechać do środka. Na placu przed zamkiem natykamy się na jeszcze większą ilość żołnierzy. Nie tylko moich. Pod jednym z murów przypięci do siebie łańcuchami zebrami są ludzie Mordreda. Mojej uwadze nie umykają liczne siniaki i zadrapania na ich twarzach. 

- Królowa! To królowa! - woła ktoś z oddali

Od razu zostaję otoczona przez rycerzy gotowych bronić mnie przed każdym niebezpieczeństwem. Ich zwarty szyk niemalzupełnie odcina mnie od zewnętrzego świata. Pomiędzy ich sylwetkami dostrzegam niemal biegnącego w moją stronę Theona i generałów. Jeden z nich rzuca się na Mordreda.

- Zdrajca - krzyczy wyciągając nóż zza pasa i celując nim w jego gardło. 

- Stój! - wołam obawiając się, że w szale może pozbawić go życia. Przedzieram się pomiędzy żołnierzami gestem nakazując, aby zrobić mi miejsce. Mordred jednak wprawnie łapie atakującego za nadgarstek i wyrywa mu broń z ręki odpychając go od siebie. Generał zatacza się i upada - Stój! Nie rób mu krzywdy!

Oddana wrogowiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz