XXVI

267 9 2
                                    

Okazało się, że lecznica to nie tylko budynek, ale i kręte oraz liczne podziemne korytarze. Podążając za uzdrowicielem już dawno zgubiłam drogę i chyba sama nie potrafiłabym wrócić. Miałam nadzieję, że mężczyzna nie zamierza mnie tutaj uwięzić. W sumie nie miał ku temu powodów. Zastanawiałam się jednak dlaczego chciał abym poszła z nim sama. To było dziwne i nie wiedziałam jaki ma w tym cel. 

Nim wprowadził mnie w te dziwne i nieznane mi dotąd korytarze uprzejmie lecz stanowczo poprosił by Mordred zaczekał na nas w jednej z sal. To  był jego jedyny warunek by przekazać nam napar z mandragory. Mordred nie był tym zachwycony. Widziałam, że w niechęcią i trudem zgodził się abym zniknęła mu z oczu. Jeżeli jednak taki był warunek abyśmy otrzymali jakąkolwiek pomoc nie było innego wyjścia. Zapewniłam mężczyznę, że wszystko jest w porządku i nie ma sensu kłócić się z uzdrowicielem. Teraz jednak dopadły mnie wątpliwości.

Korytarze były pochłonięte ciemnością, którą przeganiało tylko niewiele światło pochodni niesionej przez uzdrowiciela. Miejscami przejścia były tak wąskie lub niskie, że musiałam ustawiać się bokiem lub zginać aby przez nie przejść. Zimno gryzło moją nagrzaną od słońca skórę i przenikało do samych kości. 

- Nie pamiętam tego z planów lecznicy - zauważam przerywając ciszę

- Bo ich tam nie było. Te korytarze były sekretem. Tylko ci którzy je budowali o niech wiedzieli i przysięgali nie zdradzić ich istnienia - oznajmia uzdrowiciel - Oni i rzecz jasna królowa.

- Moja matka? 

- Tak, to ona była twórcą tego pomysłu

- Jakiego pomysłu? 

- Zbudowania pod lecznicą labiryntu, w którym w razie potrzeby bezbronni mogli szukać schronienia. Jako jeden z niewielu uzdrowicieli zostałem zapoznany z mapą tego miejsca. Znam je na pamięć więc proszę się nie obawiać, nie zgubimy się. 

Jestem bardzo zaskoczona tym co usłyszałam. Wiedziałam, że moja matka angażowała się w liczne budowy i przedsięwzięcia, ale nie miałam pojęcia, że zaplanowała coś takiego. To bardziej pasowało do planu stratega czy doradcy niż królowej, która poświęcała się pomocy innym. 

- Ojciec o tym wiedział? - pytam

- Zdaje się, że nie.

Moje zaskoczenie tylko wzrasta. Mama miała swoje sekrety, ale nie sądziłam, że zataja coś przed ojcem. Oczywiście nie zrobiła nic złego. To było sprytne i pomysłowe, stworzyć bezpiece, tajemne miejsce dla potrzebujących. 

- Czy z tego powodu Mordred nie mógł nam towarzyszyć? Ponieważ to miejsce ma pozostać tajemnicą? 

- Tak

- I nie kryje się za tym coś więcej? Może nieufność?

Bardzo chcę poznać szczere zdanie uzdrowiciela na temat mojego nowego męża i króla Emyrcji. 

- Chodzę po tym świecie już bardzo długo królowo i widziałem wielu ludzi. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że nabyłem zdolność ich rozpoznawania. Nie potrzebuję dużo czasu by ocenić ich charakter i zamiary. Jeżeli patrzy się uważnie ktoś nie ukryje się tego co siedzi w jego głowie i sercu. 

- Więc co siedzi w głowie i sercu króla? - pytam z ciekawością

- Dużo bólu, to na pewno. Samotność i poczucie niezrozumienia, pewna doza gniewu i brutalności, ale trzymana na wodzy. Pod tym wszystkim, pod tą całą skorupą jest bezinteresowność oraz szlachetność. Jego czyste serce jest zabrudzone ciężkimi przeżyciami. 

Trafił w samo sedno. On na prawdę znał się na ludziach. W kilka minut odczytał to co ja zrozumiałam dopiero po dniach. 

- Zdaje się jednak, że znalazło się coś co jest w stanie je oczyścić. 

- Tak, napar z mandragory może nam pomóc.

- Nie mówię o naparze. Ty pani.

- Co ja?

- Ty jesteś sposobem na oczyszczenie jego serca i przegonieniem wszystkiego co złe. Rozpaliłaś w jego sercu iskierkę miłości, ona już sobie z resztą poradzi. 

Przyjmuje jego słowa w ciszy. Nie wiem co na to odpowiedzieć. Oczywiście wiedziałam, że Mordred coś do mnie poczuł, sam mi to powiedział. Poza słowami były też czyny i ten wzrok. Sposób w jaki na mnie patrzył, z czułością i troską, której nie okazywał innym. 

- To nie takie proste - mówię

- Miłość nie zawsze jest prosta, właściwie to nigdy taka nie jest. Nie jest łatwo kochać, nienawiść przychodzi łatwiej. O miłość należy dbać, pielęgnować ją każdego dnia niczym roślinę. Zaniedbana zwiędnie, ale przy odrobinie wysiłku i chęci rozkwitnie. 

- Czy jednak miłość zawsze jet właściwa? 

Uzdrowiciel wprowadza mnie do miejsca, które przypomina jaskinię. Obszerne pomieszczenie, w którym znajdują się  stoliki, szafy i rożne medyczne przyrządy. Mężczyzna podchodzi do jednej z szaf i wyciąga z niej niewielki flakonik wypełniony brązowawą cieczą. 

- Obawiam się, że mamy tylko tyle, ale możemy uwarzyć więcej - podaje mi flakonik - Co do twojego pytania królowo, za dniem podąża noc, po wiośnie następuje lato, potem jesień i zima, człowiek z dziecka staję się dorosłym, a następnie starcem. Wszystko jest zaplanowane i toczy się swoim cyklem. Tak już jest i nic na to nie poradzimy. To jest właściwa kolejność rzeczy. Miłość jest wyjątkowa ponieważ nie podlega żadnym prawom. Pojawia się nie wiadomo kiedy i żyje jak się jej podoba. To czyni ją wyjątkową i zawsze właściwą. 

Jego słowa nie do końca są dla mnie zrozumiałe. Wychodząc z labiryntu ciągle się nad nimi zastanawiam. Nawet kiedy uzdrowiciel mnie opuszcza i powraca do swoich obowiązków one nadal dźwięczą mi w głowie. 

Szukam Mordreda przez pewien czas ponieważ nie zastaję go w sali gdzie miał na mnie czekać. Zaglądam do mijanych pokojów. Odnajduję go w jednym z nich. Siedzi na stołeczku obok łóżka, w którym leży schorowana staruszka. Kobieta jest tak słaba, że nie ma siły aby unieść ręki z łyżką do ust. Mordred wprawnie przejmuje łyżkę i powoli karmi staruszkę owsianką. Gdy ta kończy jeść unosi jej głowę i przystawia do jej ust kubek z wodą. Jest tak pochłonięty swoim zadaniem, że nie zauważa mojej obecności. 

Pojmuję słowa uzdrowiciela i przyznaję im rację. Miłość jest nieprzewidywalna. Przychodzi nawet nieproszona, wbrew rozsądkowi. Tak jak teraz. 

**************************

Trochę mnie nie było za co przepraszam, ale teraz wracam do Was z nowym rozdziałem. 

Miłego dnia ;-)

Oddana wrogowiWhere stories live. Discover now