XVIII

468 24 2
                                    

Wygląda na to, że Mordred nie kłamał. Nawet nie zbliżamy się do portów handlowych. Omijamy wszelkie osady i szlaki handlowe na których moglibyśmy kogoś spotkać. Mężczyzna wybiera mało uczęszczane drogi przez co i tak już przeciętny komfort powróży staje się ledwo znośmy. Nierówny teren co chwila opada lub się wznosi. Dzika roślinność sprawia koniom trudność w poruszaniu się przez co zwierzęta co jakiś czas się buntują. Całe szczęście nie ma tutaj kolczastych krzewów, które mogłyby je pokaleczyć. Z każdą chwilą oddalamy się od tego co można by nazwać cywilizacją i zmierzamy ku dziewiczym, być może jeszcze nie do końca odkrytym terenom. 

Kiedy się obudziłam był już ranek. Stojące obok mnie jedzenie w końcu mnie skusiło i nie potrafiłam po nie nie sięgnąć. Popiłam je wodą i momentalnie poczułam ulgę. Mój żołądek przestał się buntować i nabrałam nieco sił. Koc i ognisko, które się już wypaliło uchroniły mnie przez nocnym chłodem. W zasadzie to dwa koce ponieważ szybko odkryłam, że byłam okryta również tym należącym do Mordreda. 

Nadal podróżujemy w milczeniu. Z wyjątkiem krótkiej komendy "Wsiadaj na konia" mężczyzna się już do mnie nie odezwał. Kiedy wszystkie rzeczy z powrotem umieścił na końskich grzbietach podał mi tylko lejce i ruszyliśmy dalej. 

Nie był zły. Chyba był rozczarowany i zraniony. Tylko takie emocje odczytałam z jego twarzy przez tą którą chwilę kiedy stał do mnie przodem. Później jego twarz zniknęła. 

Nadal szukałam w sobie współczucia dla niego, ale na próżno. Patrzenie na cierpienie innych nigdy nie była dla mnie łatwe. Z jego cierpienia również nie czerpałam żadnej przyjemności. Tylko...no właśnie, tylko co? 

Zaatakował moje królestwo - pozwolił mi pozostać królową.

Zabił tak wielu ludzi - nie wymordował wszystkich.

Był okrutny i gwałtowny - wykazał się zrozumieniem i cierpliwością. 

Porwał mnie - dbał o mnie. 

Mordred bez dwóch zdań był człowiekiem wielu sprzeczności. Miał dwie twarze, które pokazywał na zmianę. To która była prawdziwa miało się dopiero okazać. 

- Konie zostają tutaj - głos Mordreda jest zachrypnięty jakby i jego zmęczyły godziny milczenia. 

Mężczyzna zatrzymuje się i zeskakuje z konia. 

- Jesteśmy na miejscu? - pytam rozglądając się dokoła.

Nie dostrzegam niczego niezwykłego. Ot zwykły pagórkowaty krajobraz. Nieliczne drzewa rozsiane w różnych odległościach od siebie, skały i krzewy, nic poza tym. Żadnej żywej duszy, żadnych zabudowań, żadnego widocznego celu podróży. 

- Jeszcze nie całkiem - informuje mężczyzna - ale resztę drogi pokonamy pieszo. 

Schodzę z mojego konia. Zwierzę zarzuca niespokojnie łbem wydając z siebie przeciągłe rżenie. Jego uszy są skierowane do tyłu, a nozdrza mocno rozszerzone co bardzo mnie dziwi. Przez całą drogę nie okazał ani krzty lęku czy agresji, dlaczego teraz się to zmieniło. 

- Spokojnie - mówię do niego i wyciągam rękę by pogłaskać go po łbie. Jednak szybko muszę ją cofnąć ponieważ koń kłapie na mnie zębami próbując mnie ugryźć - Co ci się stało?

Koń Mordreda zachowuje się podobnie. On również napina mięśnie i zarzuca głową dodatkowo grzebiąc przednią nogą w ziemi. Mężczyzna ledwo nad nim panuje. Ku mojemu jeszcze większemu zaskoczeniu puszcza lejce na co koń staje dęba by następnie rzucić się biegiem przed siebie. W kierunku z którego przybyliśmy.

- Co się dzieje? - pytam zaniepokojona. Zwierze, które trzymam staje się coraz bardziej agresywne. W końcu nie mam innego wyjścia jak również je puścić. Koń rzuca się za swoim towarzyszem. Pięknie. 

- Wystarczyły się - mówi niewzruszony Mordred 

- Czego? 

- Tego co przed nami. Muszę cię o coś prosić Dalio i chcę abyś mi coś obiecała. Od teraz robisz wszystko co ci karzę, bez żadnych dyskusji. 

- Nie rozumiem - mówię zerkając za znikającymi zwierzętami - Co je wystraszyło? 

- Dalio - ostry głos Mordreda skupia na nim moją uwagę - Robisz to co ci powiem. 

- Czy tak już się nie dzieje? - przecież odkąd się pojawił robię to co mi karze. 

- Jeżeli powiem, że masz być cicho milkniesz i nawet nie oddychasz, jeżeli powiem, że masz się schować, chowasz się najlepiej jak potrafisz, jeżeli powiem, że masz przestać myśleć, przestajesz. Dasz radę to zrobić? 

- Przestać myśleć? - patrzę na niego z powątpiewaniem - Nie można przestać myśleć. Zawsze się o czymś...

- DALIO!!! 

- Dobrze, dobrze. Obiecuję robić to co mi każesz. 

- Dobrze. I teraz najważniejsze. Jeżeli powiem, że masz uciekać, uciekasz. Nie patrzysz na mnie, nie próbujesz mnie ratować, po prostu uciekasz. 

To akurat powinno być łatwe. Mogę mu to obiecać bez trudu.

- Zgoda - mówię

Mordred kiwa głową. 

- Zanim wyruszymy jeszcze jedno. Tak na wszelki wypadek. 

Przez chwilę myślę, że będzie chciał ode mnie kolejnych obietnic. On jednak namierza jedno z drzew i rozgrzebując ziemię pod nim wyciąga z niej dwa miecze schowane w pochwy. 

- Wiedziałem, że tutaj będą - mówi - Należały do moich braci. 

Czule przejeżdża po nich dłonią. Otrząsa je z piasku i ziemi. Nie mówiąc już nic więcej wstaje i podchodzi do mnie by następnie przypiąć jeden z nich wokół mojego pasa. Jest ciężki i zawadza. Nosiłam już przy sobie broń, ale nie taką. Miecze, których dobywałam były mniejsze i lżejsze, zaprojektowane z myślą o mnie. To tutaj, to było ostrze prawdziwego rycerza, a nie zabawka. 

- Obyś nie musiała go używać, jeżeli jednak będziesz do tego zmuszona nie wahaj się. 

- Nie podoba mi się to Mordredzie - wyznaję zaniepokojona - Chyba się boję.

Pierwszy raz mówię mu szczerze o swoich uczuciach. Przynajmniej pierwszy raz kiedy nie dzieje się to w gniewie. 

- Wiem Dalio i przepraszam. Obiecuję, że nie pozwolę aby coś ci się stało. 

Mężczyzna unosi dłoń by objąć nią mój policzek, ale zatrzymuje ją w połowie drogi. Patrzy prosto w moje przerażone oczy i opuszcza dłoń zaciskając ją w pięść. 

- Obiecuję, że zrobię co w mojej mocy aby nic ci się nie stało - poprawia się 



Oddana wrogowiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz