XVII

452 21 1
                                    

Jego milczenie jest chyba dla mnie jakąś karą. Nigdy nie przymuszałam, że będzie mi zależeć na rozmowie z nim, ale oto jednak się stało. Ta cisza mnie dobijała. 

Wyruszyliśmy już jakiś czas temu. Pomimo odpoczynku nie byłam gotowa aby wrócić na grzbiet konia. Moje mięśnie protestowały kiedy wkładałam nogę w strzemię i podciągałam się do góry. Obolałe, poobdzierane dłonie piekły kiedy zaciskałam je na lejcach. Całe szczęście koń sam podążał za swoim panem więc niewiele musiałam robić. 

Nie próbowałam uciekać. Wiedziałam, że nie miało to sensu, a resztki dumy nie pozwalały bym ryzykowała byciem łapaną przez Mrdreda. I chociaż byłam teraz jego zakładniczką, jego jeńcem to nie będę jego zwierzyną. Nie dostanie ode mnie tej przyjemności.

Po tym jak wykrzyczałam mu w twarz wszystko co czułam i o nim myślałam dopadł mnie strach. Dotychczas hamowałam mój język ze względu na Emyrcję i jej mieszkańców. Niemądrze było go rozgniewać. Mordred jednak nie zareagował złością, nie groził. Zamknął się w milczeniu co było chyba jeszcze gorsze. Nie wiedziałam co dzieje się w jego głowie. Czy obmyślał właśnie zemstę? Czy planował ukarać mnie za moje słowa? Mógł to zrobić o ile innych zostawiłby w spokoju, ale tego miałam się dopiero dowiedzieć. 

Na razie skupiałam się na tym co działo się teraz. Fakt, że opuszczamy Emyrcję był oczywisty. Podczas podroży poznałam kilka miejsc, które były zaznaczone na mapach. Charakterystyczny skalny labirynt znałam dotychczas tylko z ksiąg i opowiadań. Ciągnące się prawie w nieskończoność skały powstały tysiące lat temu i były wynikiem procesu zwanego przez uczonych erozją. Podobno było tutaj kiedyś morze. Cały ten teren pokrywała woda, która latami żłobiła w ziemi fantazyjne wzory. Kiedy woda znikła pozostał właśnie ten skalny labirynt. Kiedyś był miejscem zasadzek rabusiów, teraz próżno było tu szukać żywej duszy. Zaskoczyło mnie, że Mordred znał to miejsce. Widocznie dobrze studiował mapy. 

Skalny labirynt kończył się wraz z granicą Emyrcji. Kiedy z niego wyjechaliśmy wiedziałam, że nie jestem już w swoim domu. Zostawiłam go za sobą. Teraz byłam na ziemiach Mordreda. Ziemiach, które podbił i oznaczył jako swoje. 

Gdybyśmy podążali tym samym kierunkiem co teraz za jakiś czas powitalibyśmy Tarak. Czy właśnie tam jedziemy? My jednak zmieniamy trasę. Mordred kieruje swojego konia bardziej na północ, a ja nie mam innego wyjścia jak podążać za nim. 

Słońce powoli chowa się za widnokręgiem zwiastując nadchodząca noc. W pobliżu nie widziałam żadnej osady czy budynku więc zakładałam, że będziemy spać pod gołym niebem. O ile Mordred przewidział czas na sen. Jednak nawet jemu musiało w końcu zacząć doskwierać zmęczenie. 

Wyciągam zza pasa bukłak z wodą i wypijam kilka łyków. Moje zapasy powoli się kończyły. Została mi tylko niewielka ilość wody i kilka drobnych owoców, które nie mogły załagodzić głodu. Zresztą mój żołądek był tak wytrzęsiony, że pewnie i tak bym wszystko zwróciła. 

Kiedy ostatnie promienie słońca oświetlają nad drogę Mordred w końcu się zatrzymuje. Rozgląda się dookoła. Kiedy w oddali dostrzega rozłożyste drzewo kieruje się w jego kierunku. Oczywiście jadę za nim. 

Płaski teren powoduje, że jesteśmy na widoku. Wokół drzewa rosną jednak gęste krzewy, które mogą ukryć nas przed niechcianym wzrokiem innych. To zapewne dlatego mężczyzna wybiera to miejsce. Widocznie nawet na własnych ziemiach nie czuje się bezpiecznie. 

- Przenocujemy tutaj - rzuca do mnie kiedy zeskakuje z konie

To jego pierwsze słowa od momentu naszej kłótni. Chociaż tamten incydent ciężko nazwać kłótnią.

I ja zsuwam się z konia. Z moich ust wydobywa się jęk bólu. Tym razem Mordred nie przychodzi mi z pomocą. Może to część jego kary dla mnie. 

Kiedy ja skupiam się na tym by ustać na nogach Mordred odwiązuje i ściąga ekwipunek ze swojego konia. Okazuje się, że umieścił tam całkiem sporo rzeczy. Dwa dość grube koce chowały w sobie mały garnuszek, szare, pospolite ubrania, krzesiwo, tobołki z jedzeniem, bukłak z wodą, mapy oraz dwa sztylety. 

- Solidnie się przygotowałeś - zauważam z przekąsem 

Siadam na ziemi i opieram się o drzewo dając wytchnienie moim obolałym mięśniom. 

- Skoro obydwoje wiemy, że ci nie ucieknę i jestem zdana na twoją łaskę może w końcu powiesz mi gdzie mnie zabierasz i co zamierzasz zrobić? 

Mordred ignoruje moje pytanie. Jakby inaczej. Zamiast mi odpowiedzieć przywiązuje konie do jednej z niższych gałęzi aby nie uciekły. 

- Weź jeden z koców. Rozpalę ognisko, ale nocą i tak będzie chłodno. 

- Niby się teraz mną przejmujesz? 

Robię tak jak mówi tylko dlatego, że wydaje mi się to słuszne. Noce nadal są chłodne. Kiedy sięgam po koc mój wzrok ucieka w stronę leżących na ziemi sztyletów. Czy mam na tyle odwagi i sprytu? Moje rozmyślania przerywa but, który pojawia się w polu widzenia. Mordred przyciska stopą sztylety. 

- Zawsze się tobą przejmowałem Dalio - mówi spokojnie schylając się i podnosząc z ziemi broń - To, że żyjesz jest tego najlepszym przykładem. Jeżeli chcesz coś zjeść w twoim bagażu jest chleb i mięso. Znajdziesz tam też zapas wody i ubrania na zmianę. 

- Dziękuje za troskę - burknęłam otulając się kocem i odwracając do niego plecami. 

Mało rozsądne posunięcie, ale gdyby chciał mnie martwą już bym nie żyła. Musi mieć inne plany i potrzebuje mnie do nich żywej. Kątem oka obserwuje jednak co robi. 

Przez chwilę nie dzieje się nic. Po chwili jednak Mordred sam podchodzi do bagaży umieszczonych na drugim koniu i wyciąga z nich wspomniane rzeczy. Stawia je obok mnie.

- Gdybyś jednak zmieniła zdanie - mówi 

Wiem, że nie zmienię. Pusty żołądek i wyschnięte usta powodują, że zastanawiam się jak długo wytrzymam w swoim postanowieniu. 

- Jedziemy na północ, w stronę oceanu - mówi kiedy siada w pewnej odległości ode mnie i zbiera niewielkie gałązki by następnie ułożyć je w stosik i zacząć rozpalać ogień. 

- Do portów handlowych? - dopytuję ciekawa każdej informacji jaką postanawia mi dać

- Nie - odpowiada - Bardziej na wschód. 

- Co tam jest? - pytam 

- Śpij Dalio, wyruszamy z samego rana. 

To by było na tyle jeżeli chodzi o informacje. 

Moje powieki biorą jego słowa za rozkaz i po chwili wbrew mojej woli opadają. Odpływam w sen nim Mordred rozpala ognisko. 


Oddana wrogowiWhere stories live. Discover now