Rozdział pierwszy

940 26 9
                                    

Bianca tak po prostu skinęła głową w kierunku piłkarza o ciemnej karnacji i z krótko ściętymi czarnymi włosami, który zazwyczaj wyróżniał się z tłumu z powodu swojego wzrostu. Chociaż nie wtedy, bo akurat siedział. W przeciwieństwie do mojej najbliższej przyjaciółki, spojrzałam w jego stronę kątem oka.

— To Raphaël Varane — oznajmiłam i na moment przeniosłam wzrok na osobę znajdującą się obok niego, która właśnie śmiała się z czegoś, co powiedział Marcelo. — Jest z Francji.

— Mmm, Francuz? — Bianca, opierając się łokciami o bar, zakołysała biodrami w powietrzu. — Nigdy nie byłam z Francuzem, a słyszałam, że podobno są dobrzy w te klocki.

— Nie sądzę, żeby pochodzenie miało wpływ na to, jaki ktoś jest w łóżku — stwierdziłam i wróciłam do wycierania blatu, który wciąż lepił się od białego rumu. Jego szeroki uśmiech sprawiał, że robiło mi się niedobrze.

Bianca popatrzyła na mnie spode łba i wydęła usta; nie znosiła, kiedy gasiłam jej sprośne teksty, bo to był jej ulubiony temat do rozmów. Potem napiła się mojito, po którego przygotowaniach akurat sprzątałam, i rozejrzała po knajpie. Jak na motyw imprezy — Real Madryt wygrał La Ligę po raz pierwszy od pięciu lat — było dość spokojnie. Szesnastu piłkarzy rozsiadło się w boksach, piło wódkę z lodem, głośno się śmiało i zabroniło nam wyłączać Despacito.

To właśnie ta piosenka była powodem, dla którego siedziałyśmy z Biancą przy barze same. Irmę przy trzecim razie tak rozbolała głowa, że wystroiła się jakby szła tańczyć flamenco i udała się do kiosku obok, prowadzonego przez surowego, starszego pana z wąsem, Anthony'ego, z którym jestem przekonana, że romansowała w najlepsze.

Naturalnie nie wspominałam o tym na głos, przynajmniej nie w jej obecności. Irma to bardzo religijna kobieta, poza tym uważa, że w jej wieku nie wypada romansować. Tyle że nie chciało mi się wierzyć, że grali tam w scrabble, ale czułam zbyt wielkie obrzydzenie na samą myśl o tym i tylko dlatego nie poszłam sprawdzić.

Jako współwłaścicielka Knajpy Irmy, mieszczącej się daleko od centrum Madrytu, byłam wniebowzięta, kiedy Cristiano Ronaldo zadzwonił, żeby zaklepać termin na, jak to określił, „balangę roku", a jeszcze bardziej, gdy wypisał czek. Uratowałam to miejsce przed zamknięciem ponad sześć miesięcy temu, ale niewiele to pomogło — bar wciąż przynosił straty, a ja nadal więcej w niego inwestowałam niż na nim zarabiałam. Nie żeby to było dla mnie aż tak wielkim problemem; tak czy siak pieniądze mojej rodziny kurzyły się w banku. To Irma strasznie martwiła się tą sytuacją, a ja wiedziałam, że im dłużej będzie o tym myśleć, tym szanse, że rzuci to wszystko w cholerę i wyprowadzi się do córki do Oslo, będą stale rosnąć.

A na to nie mogłam pozwolić. Uwielbiałam Irmę jak własną matkę, chociaż ciągle mi powtarzała, że żyłoby mi się lepiej, gdybym wpuściła do serca Boga, uwielbiałam tę knajpę, uwielbiałam spędzać tu całe dnie, zwłaszcza odkąd w lutym Bianca, którą poznałam zeszłej jesieni w Rio, przeprowadziła się do Hiszpanii, zamieszkała ze mną w centrum, a Irma z trudem znalazła dla niej etat kelnerki. W pewnym więc sensie czek od Cristiano był jak cud z nieba. Albo jak światło w tunelu.

Z kolei jako eksdziewczyna tego Sergio Ramosa już się tak nie cieszyłam. W grudniu, na oficjalnym otwarciu muzeum ku pamięci Evelyn Harvelle, wybitnej dziennikarki sportowej i mojej nieznośnej babki, tak się pożarliśmy, że nie było mowy o zostaniu przyjaciółmi, nawet w odległej przyszłości. Od tamtej pory nie zamieniliśmy ze sobą słowa, zupełnie jakbyśmy byli sobie kompletnie obcy, mimo że kiedyś o mało nie założyliśmy rodziny. Poza tym chowałam się przed nim za każdym razem, gdy wpadał do knajpy po słynny placek Irmy, bo do dzisiaj żyłam w przekonaniu, że nie byliśmy w stanie wysiedzieć kilku godzin w jednym pomieszczeniu.

ZACHMURZENI [3]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz