Rozdział dwudziesty trzeci

226 16 3
                                    

Z 25 na 26 listopada 2012 roku

Impreza urodzinowa Xabiego Alonso trwała w najlepsze. W willi Ramosa roznosił się zapach mięsa z grilla, alkohol lał się i lał, i wydawało się, że nigdy się nie skończy, a piłkarze Realu Madryt tańczyli właśnie Gangnam Style na środku salonu. Nawet sam solenizant przyłączył się do zabawy; w trakcie Begin Again przeprosił Carter za swoje wcześniejsze zachowanie i wrócił mu humor. Doszedł do wniosku, że dzisiaj będzie świętował, a jutro martwił się przyjazdem Nagore do Madrytu.

Tymczasem Carter Harvelle opierała się o framugę drzwi od kuchni i patrzyła, jak facet, którego podobno kochała, robi z siebie kompletnego idiotę. Wypiła tak dużo i w dodatku wymieszała tak wiele trunków, że z trudem kontaktowała ze światem i kręciło jej się w głowie. Ale przynajmniej złość na Xabiego jej przeszła. Rozumiała, dlaczego tak się przejmował swoją byłą, dlaczego nic jej nie powiedział i dlaczego na nią naskoczył. Dotarło do niej również, że to się nigdy nie uda.

Na parkiecie był ktoś jeszcze, ktoś, kto okazał się wspaniałym, choć okropnie irytującym, przyjacielem. Dla niego warto było dać sobie spokój z toczeniem małej wojny z Evelyn i zostać na dobre w Madrycie. Sergio Ramos wymachiwał ręką, jakby trzymał w niej niewidzialne lasso, i sprawiał wrażenie, jakby całkowicie oddał się zabawie. Carter nie odrywała od niego wzroku — czasami chciała być takim lekkoduchem jak on, chciała umieć się tak bawić życiem. I miała nadzieję, że kiedy już przeboleje śmierć rodziców, taka się właśnie stanie.

Nie zamierzała się do nich przyłączać, bo stwierdziła, że to był raczej drużynowy moment i cichaczem wymknęła się do kuchni. Światła były w niej przyciemnione, a zza okna widać było księżyc. Wyciągnęła z lodówki puszkę piwa, wskoczyła na szafkę kuchenną i otworzyła ją.

Była z siebie dumna, wręcz rozpierała ją ta duma. Chociaż to nie było trudne — wystarczyło udekorować salon transparentem i balonami, zrobić zaopatrzenie jedzenia i alkoholu, oraz sprosić piłkarzy — cieszyła się, że urządziła taką fajną imprezę dla ludzi, którzy byli dla niej przemili. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie zrobiła dla drugiej osoby, nawet dla własnych rodziców, chyba że liczyła się wycieczka do Wenecji na piętnastą rocznicę ślubu, za którą zapłaciła ich kartą kredytową. Nie przypuszczała, że miała to w sobie.

— Chowamy się, co? — usłyszała.

Carter spojrzała w stronę wyjścia z kuchni i ujrzała Sergio. Stał w tym samym miejscu, co ona, gdy przyglądała się, jak tańczył. Z jakiegoś powodu poczuła nieprzyjemny ucisk w okolicach serca na jego widok i nie potrafiła stwierdzić, skąd się wziął. Pijany Ramos nie był tak atrakcyjny, co na trzeźwo, jego włosy były potargane, a koszula odpięta; zrobiło jej się gorąco, kiedy zobaczyła jego umięśniony tors.

Sergio skrzyżował ręce na piersi i oparł się o framugę.

— Czemu już nie tańczysz? — spytała, ignorując jego zaczepkę, i napiła się piwa na ukojenie nerwów.

— A, bo zauważyłem, że moja ulubiona organizatorka imprez już nie patrzy — odparł nonszalancko. — Nie lubię się popisywać, kiedy nie mam widowni.

Carter parsknęła ze śmiechu i pokręciła głową z niedowierzania. Ramos, wyraźnie z siebie zadowolony, podszedł do lodówki, wyciągnął sobie piwo i usiadł obok niej na szafce. Puszka brzdęknęła, gdy ją otworzył, i od razu wypił połowę jej zawartości. Wciąż było mu mało alkoholu.

— No więc... — odezwał się, wpatrując się w ścianę naprzeciwko, na której wisiał zegar. Było już po północy. — Tańczyłaś z Alonso.

ZACHMURZENI [3]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz